Nie chcę opisu meczu zaczynać jak poprzednio, ale faktem jest, że po kolejnej, tym razem totalnej kompromitacji z Eibarem, Real miał szansę na zrehabilitowanie się. To nie o to chodzi. Po trzech remisach ze słabeuszami piłkarze stracili wiarygodność. Klub znalazł się w takim momencie, że musi i sobie, i kibicom coś udowodnić. Każdy zawodnik musi pokazać, że mu zależy, że wciąż ceni wartości madridismo i na boisko wychodzi walczyć z całych sił, a nie przechodzić obok meczu i odpuszczać. Tego wymaga herb na piersi. Ostatnio kilku graczy najwyraźniej o tym zapomniało. Kolejny raz postawy takiej jak z Eibarem kibice nie wybaczą. Trener też nie, bo to podważa jego autorytet, ośmiesza jego pracę, dyskwalifikuje jej sens. Teraz rywale będą coraz trudniejsi, lecz madrytczycy muszą już wszystko wygrywać, a pierwszą okazją do poprawy gry i wizerunku była wizyta na Estadio Benito Villamarín w Sewilli, gdzie Zinédine Zidane nigdy nie wygrał. To właśnie tutaj w styczniu tego roku rozpędzeni Królewscy pod wodzą nowego trenera stracili pierwsze punkty, których potem tak brakowało na finiszu rozgrywek. Poniekąd tutaj przegrali mistrzostwo. Dzisiaj miało być inaczej – mimo licznych ubytków kadrowych (Ramos, Casemiro, Modrić, James) w Andaluzji Los Blancos mieli się odrodzić niczym feniks z popiołów, obudzić w sobie bestię i rozpocząć serię zwycięstw. Tym bardziej, że dwaj główni rywale wygrali wysoko i pewnie (Barcelona 4-0, Atlético aż 7-1). I tak się stało. Real zagrał najlepszy mecz sezonu i rozbił rywala aplikując mu 6 bramek. Mogło ich być znacznie więcej, bo Ronaldo zmarnował dwie setki, a Bale trafił w słupek, ale narzekanie po takim wyniku byłoby nie na miejscu.
Real od początku narzucił intensywność i kontrolował boiskowe wydarzenia. To wystarczyło do zwycięstwa, o czym wielokrotnie pisałem – to walka jest kluczem do sukcesu, bo madrytczycy dysponują odpowiednimi ludźmi, by prędzej czy później coś wpadło. Dzisiaj nie odpuszczali i nawet jeśli niektóre bramki były nieco szczęśliwe, to wygrana ani przez moment nie podlegała dyskusji. Prowadzenie po dograniu Kroosa dał Varane już w 4 minucie i od tego momentu było łatwiej. Drugi gol padł w 31 minucie po błędzie gospodarzy, kiedy Benzema wykorzystał piłkę od Kroosa. Na 3-0 po rykoszecie podwyższył szczęśliwie Marcelo, który wrócił po kontuzji i świetne zagrania w swoim stylu przeplatał nonszalanckimi stratami. Natomiast tuż przed przerwą oglądaliśmy najlepszą akcję Królewskich w tym sezonie – perfekcyjny kontratak. Tak, to nie pomyłka, oni nadal to potrafią! Szybkie wyjście kilkoma zawodnikami, parę zagrań z klepki, na końcu dograł Pepe, a gola strzelił Isco. Niczym za czasów Mourinho.
Po zmianie stron tempo ze strony Królewskich siadło, co jest zrozumiałe zważywszy, że za 3 dni grają kolejny mecz. Nie jest natomiast zrozumiałe, dlaczego tak łatwo tracili piłkę i przez wiele minut nie potrafili wyjść z własnej połowy. To się nie powinno przydarzyć. Efektem naporu gospdarzy było trafienie Cejudo w 55 minucie, ale zaraz potem Real odpowiedział ładnym golem Isco i było po meczu. Madrytczycy pozwolili grać gospodarzom, a sami organizowali kontry i po jednej z nich wynik ustalił Cristiano po dwójkowej wymianie z Moratą. Tak więc dzisiaj trafiał niemal każdy, Isco nawet dwukrotnie (zagrał całkiem nieźle) i Los Blancos mogą w dobrych humorach przygotować się na wtorkowy mecz z Legią w Lidze Mistrzów. Dzisiaj powrócił wielki Real – taki, który da się oglądać bez większych zgrzytów, waleczny i skuteczny. Oby od teraz taka postawa stała się normą, bo zbliżają się mecze z trudnymi rywalami. Betis ładnie operował piłką i wbrew pozorom też był wymagający, lecz przy takim Realu zupełnie bezradny.