Bezbramkowy wynik meczu zdziesiątkowanego kontuzjami Realu z Paris Saint-Germain można postrzegać dwojako. Z jednej strony postawa madrytczyków pozwala optymistycznie patrzeć w przyszłość – skoro w rezerwowym składzie potrafili zneutralizować silną ofensywę naszpikowanych gwiazdami paryżan (z Ibrahimoviciem, Di Maríą, Cavanim, Verrattim, Lavezzim i Pastore na czele) i nie tylko nie stracili bramki lecz pozwolili rywalowi na zaledwie dwa celne strzały, to organizacja gry obronnej musi budzić szacunek. Tu widać pracę nowego trenera i znaczną poprawę w stosunku do poprzednich sezonów. Królewscy w 11 meczach stracili tylko 2 gole (w poprzednich latach na tym etapie rozgrywek – 8 meczów La Liga i 3 Ligi Mistrzów, było to 9 goli w sezonie 2014/2015 oraz 11 rok wcześniej) i choć w dużej mierze jest to wyłączną zasługą znakomitego Keylora Navasa, który zastąpił w bramce Ikera Casillasa, to trudno nie zauważyć defensywnej pracy niemal całego zespołu (niemal, gdyż jeden zawodnik ją rzadko wykonuje). Drugi fakt jest jednak bardziej niepokojący: w swoim jedenastym oficjalnym występie pod wodzą Rafy Beníteza prowadzona przez niego drużyna zanotowała trzeci bezbramkowy remis i obecnie to jest najczęstszy wynik najbardziej bramkostrzelnej ekipy świata ostatnich lat. Dodam jeszcze, że w tej kwestii Rafa już wyrównał „osiągnięcie” trzech poprzednich sezonów – w latach 2013-2015 madrytczycy tylko jeden mecz w każdym sezonie kończyli rezultatem 0-0. Czy więc teraz do takich wyników trzeba zacząć się przyzwyczajać?
Real jest liderem zarówno w La Liga jak i w Lidze Mistrzów więc teoretycznie nie ma co narzekać, lecz kibiców przyzwyczajonych do efektownych golead swojej drużyny nieporadność w ataku musi martwić. Wystarczy to zestawić chociażby z poprzednim, nieudanym przecież sezonem – po 11 meczach Real miał na koncie 40 strzelonych bramek – obecnie ma 24, a więc niemal połowę mniej! Sam Cristiano Ronaldo miał tych goli 18, w tym 15 w La Liga (pomijam mecze o Superpuchar, w których strzelił kolejne dwa) i zdobywał je w niemal wszystkich meczach. Dzisiaj ma 11 trafień (6 w La Liga), ale zdobytych w zaledwie 4 meczach. Różnica kolosalna, bo 7 meczów bez gola to kompromitujący wynik dla zawodnika o takiej ambicji i możliwościach. Ale czy na pewno ta ambicja nakierowana jest na sukces czysto piłkarski? Ronaldo to obecnie biznesmen i przedsiębiorca, ma swoją markę odzieżową, niedawno była premiera filmu z jego udziałem. To nic złego gdyby nie wpływało na formę, a właśnie w jej braku wielu upatruje przyczynę słabej efektywności Królewskich. Nie chodzi nawet o słynne 14 strzałów bez efektu z meczu z Málagą czy 7 spotkań bez gola – owszem, to wszystko dziwi u zawodnika, który zwykł nawet pół okazji zamieniać na bramkę, jednak mnie bardziej niepokoi co innego. Cris nie tylko zatracił swe dawne walory – fatalnie drybluje (właściwie nie potrafi minąć żadnego zawodnika), niedbale podaje, kiepsko uderza (jego słynne petardy z 30 metrów to odlegle wspomnienie, a 2 gole na 89 prób z rzutów wolnych nawet nie wymagają komentarza), lecz ostatnio nawet nie angażuje się w grę tak intensywnie jak jego koledzy (z PSG unikał pressingu, często spacerował, nie wracał za rywalem). Nie takiej gry oczekuję od laureata Złotej Piłki, na którego sukces pracuje cały zespół. Może pora się odwdzięczyć? Ronaldo jest teraz cieniem samego siebie. Pisałem o tym miesiąc temu w artykule „W oczekiwaniu na powrót króla”. Od wtedy zmieniło się niewiele i ja nadal czekam. Czekam na lepszą wersję zawodnika, który zachwycał mnie przez lata, jeszcze w barwach United. Wiem, że tamten Cristiano nie wróci, ale piłkarz tej klasy, nawet jeśli przez lata gry w Realu zapracował sobie na pozycję nietykalnego, musi dawać drużynie więcej, a braki skuteczności nadrabiać ambicją i walką. Przesadne gestykulowanie, demonstrowanie niezadowolenia i padanie niemal przy każdym kontakcie z przeciwnikiem na pewno mu w tym nie pomogą.
Mimo wszystko zbytnim uproszczeniem byłoby zwalanie winy na jednego zawodnika za słabą efektywność z przodu, podobnie jak tłumaczenie tego kontuzjami podstawowych graczy. Moim zdaniem problem leży w systemie. Tu brakuje pomysłu, kreatywności, a cała gra opiera się o wrzutki w pole karne. Kuleje też forma pojedynczych zawodników. Zaryzykuję twierdzenie, że przydałby się tu ktoś bardziej dynamiczny z dobrą techniką – Barcelona ma z przodu trzech takich graczy, Real żadnego. Jeden Douglas Costa w Bayernie szarpie więcej niż całe BBC razem z Isco. Być może powrót Jamesa i Modricia zmieni tę sytuację, lecz póki co Real Beníteza gra bezbarwnie, ślamazarnie, bojąc się podjąć jakiekolwiek ryzyko. Gra nie żeby zachwycać, gra żeby tylko nie stracić gola. Na razie nie traci, ale pamiętajmy, że nie zagrał jeszcze z Sevillą, Valencią, Villarrealem, Celtą czy Barceloną, a już trzykrotnie zgubił punkty. Z przodu brakuje ruchu, kreatywności, łamania schematów, gry na jeden kontakt, umiejętności zaskoczenia przeciwnika. Innymi slowy – brakuje pomysłu, a cała gra, jak u Ancelottiego, opiera się na wrzutkach w pole karne lub oddaniu inicjatywy rywalowi, by go skontrować. Tylko że madryckie kontry wyglądają dziś tak jak gra – są wolne, przeprowadzane małą ilością graczy, a na końcu i tak zawodzi ostatnie podanie. Złośliwie powiem, że są one na poziomie rzutów wolnych Ronaldo. Zresztą czy dysponując takimi technikami i mistrzami rozegrania jak Kroos, Modrić, Isco, James czy Benzema drużyna musi oddawać rywalowi piłkę i grać z kontry? Ponadto piłkarze robią błędy na poziomie okręgówki (w przyjęciu, podaniu), zbyt często oddają piłkę za darmo i boją się rozgrywać, jakby nie byli pewni swych umiejętności (stąd częste długie wybicia bramkarza, które na ogół przejmuje rywal). Co więc panowie ćwiczą na treningach, jeśli brakuje zgrania, a wymiana kilku zagrań z klepki graniczy z cudem? Nie mówię o klepaniu na własnej połowie czy po obwodzie, bo to nic nie daje poza nabijaniem licznika podań. To madrytczycy porafią, ale chłopaczki na lekcjach WF również…
Reasumując – Real Madryt nie porywa swą grą. Ma wielkich piłkarzy, znane nazwiska, teoretycznie gwarantujące pewien poziom widowiska, ale tego show nie dostarcza i męczy się nawet ze słabymi drużynami. Solidność w obronie to nie wszystko. Pokochałem Real bo grał kiedyś spektakularny futbol, który się chciało oglądać. Może piłkarze nie mieli aż tak nośnych nazwisk, ale sercem i zaangażowaniem bili na głowę obecnych gwiazdorów. Teraz mecze ekipy Beníteza są nudne jak flaki z olejem. Pytanie brzmi: czy gdy zawodnicy kontuzjowani wrócą do składu, Real znowu zacznie grać jak na Królewskich przystało? Czy Isco przesanie holować i gubić piłkę? Czy Bale opanuje podstawy dryblingu? Czy Benzema przestanie znikać na długie minuty? Czy Cris odzyska wigor? Czy Kroos zacznie grać do przodu, a nie w poprzek (bo co komu po wielkiej skuteczności podań, skoro one nie otwierają drogi do bramki)? I tak dalej. Czas pokaże. Na razie mizerię w ofensywie nieco równoważy radość z rzetelności defensywy, jednak cierpi na tym atrakcyjność futbolu, a piłkarze sprawiają wrażenie ospałych. Może niektóre odpowiedzi przyjdą już jutro bowiem przed Realem trudny test na Balaídos – stadionie Celty, niespodziewanego współlidera La Liga, który niedawno rozniósł Barcelonę i gra szybki, otwarty, finezyjny futbol. Takie mecze trzeba wygrywać. To dodaje wiary, że drużyna podąża we właściwym kierunku. Tutaj 0-0 nie będzie sukcesem, nawet jeśli Rafa na konferencji uzna taki wynik za doskonały. Jeśli się gubi punkty z ogórkami, trzeba ich szukać z mocniejszym rywalem. Takim jak Celta Vigo, a potem Sevilla i Barcelona.