EUROPE War Of Kings

Europe War Kings recenzjaEUROPE
War Of Kings
2015

Metamorfoza pop-rockowej i mocno plastikowej grupy Europe w rockowego killera jest jednym z większych zaskoczeń rockowego światka. Pisałem o tym sporo recenzując poprzedni krążek Bag Of Bones, bo przecież na ogół bywa odwrotnie – zespoły rockowe goniąc za popularnością i łatwą kasą często zaczynają grać pod publikę i upraszczają swoją muzykę. Tym bardziej miło mi donieść, że Szwedzi na swoim kolejnym krążku kontynuują to, co tak udanie zaprezentowali 3 lata temu. War Of Kings to solidna porcja opartego na bluesie hard rocka bez żadnych ukłonów w stronę mniej wymagającego słuchacza, nagrana pod czujnym okiem Dave’a Cobba (tego samego, który wyprodukował m.in. jedną z najlepszych płyt 2014 – Great Western Valkyrie grupy Rival Sons). „To płyta, jaką zawsze chcieliśmy nagrać. Kiedy usłyszeliśmy, co Dave Cobb zrobił na płycie Rival Sons, musieliśmy z nim pracować”, mówi Joey Tempest, wokalista zespołu. Opłaciło się.
Fakt, iż na War Of Kings nie ma popowych inklinacji, nie znaczy wcale, że brak dobrych melodii. Jest ich pełno, choć już nie w stylu pamiętnego hitu The Final Countdown. I bardzo dobrze, bo zamiast nadmiaru lukru i cukierkowych klawiszy mamy mocarne gitary i gęste hardrockowe aranżacje. Świetnie obrazuje to pilotujący wydawnictwo singel, tytułowy War Of Kings. Tak właśnie wygląda przebój Europe XXI wieku – konkretny riff, przesycone autentyzmem rockowe łojenie, ciężkie brzmienie i dojrzały głos Tempesta. Nie do wiary, jak ten facet się zmienił, co jeszcze lepiej słychać w kolejnych kawałkach, zwłaszcza tych spokojnych. Niewiele tu takich, ale jak już są to dosłownie zapierają dech. To nie tandetne pościelówy w stylu Carrie, tylko chwytające za serce rasowe bluesiska. Jeśli wysmakowane lecz zarazem potężne Praise You kogoś nie przekonało, na pewno zakocha się w Angels (With Broken Hearts) – to jedna z najlepszych kompozycji w historii grupy. Delikatna gitara, subtelne organy i wyważony śpiew. Tak powstają klasyki. Lecz to uspokojenie jest tylko pozorne, na albumie dominują bowiem utwory ostrzejsze, typowo hardrockowe – monumentalne Nothin’ To Ya, surowe Children Of The Mind, purpurowe California 405 czy oparte na orientalnym motywie Rainbow Bridge. Tak oto wymieniłem niemal wszystkie kawałki – tak dobry jest ten krążek. A w wersji deluxe na deser dostajemy jeszcze uroczy instrumental Vasastan, po którego wybrzmieniu powraca motyw z otwierającego całość kawałka tytułowego. Sugestia oczywista – trzeba płytę nastawić od nowa.
Nie ma wątpliwości, że udał się Szwedom ich dziesiąty, w pewnym sensie jubileuszowy album. Warto było dokonać żywota w latach 90., by dekadę później odrodzić się w takiej postaci. Kawał dobrej roboty wykonał Cobb, ale na niewiele by się ona zdała, gdyby kompozycje nie były dobre. Jest ciężar, jest melodia, jest kunszt. I co jeszcze ważniejsze – są wynikające ze szczerości przekazu emocje.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: