LEGENDARY PINK DOTS
Chemical Playschool 15
2012





Legendarne Różowe Kropki, w Polsce zwane po prostu Kropkami, to istniejący ponad 30 lat brytyjsko-holenderski zespół z kręgu rocka alternatywnego i psychodelicznego, wylansowany u nas w dużej mierze dzięki audycjom nieodżałowanego Tomasza Beksińskiego (po jego śmierci ukazały się polskie edycje płyt grupy, dedykowane dziennikarzowi przez sam zespół). Kropki wielokrotnie odwiedzały nasz kraj, grając w sumie kilkadziesiąt koncertów. Tyle historii. Teraźniejszość przedstawia się niestety dość smutno. Zespół w grudniu 2012 wydał swój kolejny album Chemical Playschool 15, kolejną odsłonę serii mistycznych pejzaży ambientowego rocka psychodelicznego. 55 minut muzyki i tylko 5 nagrań. Każde bardzo długie i każde wyjątkowo nudne. Nie śledziłem dokładnie kariery Legendary Pink Dots, ale pamiętam, że lubiłem album The Maria Dimension z 1991 roku i w ogóle tamten okres. Niestety na Chemical Playschool 15 niewiele z tego zostało….
Muszę otwarcie przyznać, że dawno nie słyszałem tak monotonnej i męczącej płyty. Nawet ostatni Voivod, który dostał zero gwiazdek za brak melodii, to płyta bardzo ciekawa w porównaniu do dzieła LPD. Oczywiście nie porównuję muzyki, bo to dwa różne bieguny, ale tam działo się naprawdę wiele, tylko bez ładu i składu. Tutaj wszystko jest jak najbardziej uporządkowane, ale każdy motyw ciągnie się bez końca i niemiłosiernie nuży. Trudno nie usnąć. Smętne melodeklamacje na tle jednostajnych syntezatorowych motywów, i tak przez całą godzinę. Nie jestem w stanie tego wytrzymać. Sztuka przybiera różne formy i na upartego wszystko można pod nią podciągnąć – pisałem o tym recenzując The Seer, ostatni album Swans. Mógłbym napisać, że to melancholijny, tęskny, nastrojowy album, pełen psychodelicznych improwizacji i osobliwego klimatu z pogranicza świata snów i marzeń. Pięknie, prawda? Ale nie o to chodzi. Chemical Playschool 15 jest nudny jak flaki z olejem i żadne wymyślne słowa tego nie zmienią. Pamiętam, jak kiedyś Tomek Beksiński w prywatnej rozmowie żartował, jak Klaus Schulze nagrywa swój album: budzi się, włącza szum wiatru, idzie do łazienki, po chwili wraca, naciska syntezator i idzie zrobić herbatę, potem porusza pokrętłem i zmienia nieco barwę dźwięku, następnie zaczyna smażyć jajecznicę, gdy jest gotowa urozmaica nagranie lekką zmianą tempa, po czym idzie spożyć posiłek – po śniadaniu płyta jest gotowa (to tak w skrócie). Chyba podobnie powstawał omawiany krążek. Chemical Playschool 15 jest jak polski film z Rejsu – nic się nie dzieje. Szkoda, bo Kropki to sympatyczna kapela. Może za kilka miesięcy odnajdą formę?
Muszę otwarcie przyznać, że dawno nie słyszałem tak monotonnej i męczącej płyty. Nawet ostatni Voivod, który dostał zero gwiazdek za brak melodii, to płyta bardzo ciekawa w porównaniu do dzieła LPD. Oczywiście nie porównuję muzyki, bo to dwa różne bieguny, ale tam działo się naprawdę wiele, tylko bez ładu i składu. Tutaj wszystko jest jak najbardziej uporządkowane, ale każdy motyw ciągnie się bez końca i niemiłosiernie nuży. Trudno nie usnąć. Smętne melodeklamacje na tle jednostajnych syntezatorowych motywów, i tak przez całą godzinę. Nie jestem w stanie tego wytrzymać. Sztuka przybiera różne formy i na upartego wszystko można pod nią podciągnąć – pisałem o tym recenzując The Seer, ostatni album Swans. Mógłbym napisać, że to melancholijny, tęskny, nastrojowy album, pełen psychodelicznych improwizacji i osobliwego klimatu z pogranicza świata snów i marzeń. Pięknie, prawda? Ale nie o to chodzi. Chemical Playschool 15 jest nudny jak flaki z olejem i żadne wymyślne słowa tego nie zmienią. Pamiętam, jak kiedyś Tomek Beksiński w prywatnej rozmowie żartował, jak Klaus Schulze nagrywa swój album: budzi się, włącza szum wiatru, idzie do łazienki, po chwili wraca, naciska syntezator i idzie zrobić herbatę, potem porusza pokrętłem i zmienia nieco barwę dźwięku, następnie zaczyna smażyć jajecznicę, gdy jest gotowa urozmaica nagranie lekką zmianą tempa, po czym idzie spożyć posiłek – po śniadaniu płyta jest gotowa (to tak w skrócie). Chyba podobnie powstawał omawiany krążek. Chemical Playschool 15 jest jak polski film z Rejsu – nic się nie dzieje. Szkoda, bo Kropki to sympatyczna kapela. Może za kilka miesięcy odnajdą formę?