GREEN DAY Tre

Green Day Tre recenzjaGREEN DAY
¡Tre!
2012

altaltaltaltalt

Jest już na rynku ostatnia odsłona muzycznej trylogii Green Day. Po znakomitym ¡Uno! i niezłym ¡Dos! przyszedł czas na album ¡Tre!. Ale się chłopaki uwinęli – zdążyli go wydać jeszcze w grudniu 2012. Jeśli ktoś nie czuł przesytu ostatnią aktywnością Kalifornijczyków, może go poczuć po wysłuchaniu najnowszej płyty. Pomysłów starczyło tylko na dwa krążki. ¡Tre! jest albumem nijakim, wtórnym i słabym, zważywszy na możliwości kapeli. Niby grają swoje, ale zupełnie bez polotu. Szybkim numerom brakuje ognia, wolne są nijakie, a jeśli ktoś szuka zapamiętywalnych, dobrych hitów – odsyłam do innych wydawnictw. Chwilami miałem wrażenie, że słucham odrzutów z poprzednich sesji. Jedno brzmienie gitary, identyczne tempa (wolne lub szybkie na jedno kopyto), monotonna perkusja do monotonnych melodii, do tego mało ekspresyjny wokal Armstronga. Mielizna straszna. Już przy ¡Dos! trochę narzekałem, że kompozycje są słabe, bardziej imprezowe niż punkowe, i brak im wyrazistości. Tutaj jest jeszcze gorzej. Na poprzednim albumie dało się wyłowić kilka perełek w starym, dobrym stylu. Na ¡Tre! takich numerów nie ma. Od biedy może szybka i hitowa Amanda (chociaż cholernie ugrzeczniona jak na postpunkową kapelę) i ewentualnie 99 Revolutions, przypominający czasy Warning, chyba najlepszy na tej słabej płycie. Wielbicielom Beatlesów może podejść otwierający album dancingowy Brutal Love albo zamykająca go ballada The Forgotten (nagrana przy akompaniamencie fortepianu i smyczków – to coś nowego), jednak obie te kompozycje są miałkie i prymitywne. To nie jest Green Day, to jakaś parodia i niesmaczny żart.
Po tym całym narzekaniu zakończę pozytywnie: należy nagrodzić Green Day za odwagę – mało kto odważyłby się wydać trzy albumy z nową muzyką na przestrzeni kilku miesięcy. Muzycy byli bardzo pewni swoich kompozycji. Trochę za bardzo. Można by to uznać za skok na kasę (trzy średnie płyty zamiast jednej bardzo dobrej), ale nie sądzę, że taki był zamysł grupy. W sumie dobrze się stało, bo przecież dzięki temu otrzymaliśmy więcej nowych piosenek, a każdy słuchacz wybierze z nich swoje ulubione. Ja szukam rocka i punkowej zadziorności więc taka ugrzeczniona twarz Green Day mi nie odpowiada, ale są ludzie, którzy mają inne oczekiwania i im ten album może się spodobać. Ja z trzech krążków zestawię sobie jeden i do niego będę chętnie wracać. Niestety, raczej zabraknie na nim miejsca dla kompozycji z ¡Tre!
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: