Przywykliśmy, że meczem na szczycie hiszpańskiej La Ligi są spotkania Realu Madryt z Barceloną, ewentualnie z Atlético. Ale w tym sezonie obaj potentaci nie domagają, a ich role przejęła Girona. Klub z niewielkiego miasta w Katalonii pod wodzą Michela jest prawdziwą rewelacja rozgrywek. Wbił 4 gole Barcelonie i Atlético, wygrywa niemal wszystko, a przegrał tylko jeden mecz z 23 rozegranych – właśnie z Realem 0-3 na własnym stadionie. Dzisiaj był rewanż na Bernabéu, a w razie wygranej Katalończycy wyprzedziliby Los Blancos w ligowej tabeli. Po słabym meczu i wpadce w derbach zadaniem Królewskich było wygrać i odjechać rywalowi na 5 punktów. I właśnie to się stało, a madridistas byli świadkami najlepszego meczu Realu w tych rozgrywkach. Girona nie istniała, nie była w stanie nic zrobić, a eksperymentalna obrona gospodarzy zdała egzamin dojrzałości. Eksperymentalna, bo żaden z czterech stoperów nie był dostępny, musieli ich zastępować Carvajal i Tchouaméni.
Bohaterem wieczoru był Vinícius Júnior, który już w 6 minucie huknął z ponad 20 metrów niczym Cristiano Ronaldo, a potem genialnym podaniem à la Modrić obsłużył Bellinghama. 2-0 do przerwy, a po zmianie stron kolejne gole. Najpierw solowa akcja Viniego, po której Bellingham dobił piłkę do pustej bramki zdobywając swojego 16 ligowego gola, potem błysnął Rodrygo i trafił na 4-0, a w samej końcówce mogła być manita, ale Joselu zmarnował karnego uderzając w słupek. Skończyło się więc na 4-0, ale to i tak gorzka lekcja futbolu dla młodej, ambitnej drużyny, która rozgrywa genialny sezon. Jednak dzisiaj nie miała nic do powiedzenia. Girona nie oddała nawet jednego celnego strzału na bramkę Łunina. Była tak słaba? Nie, to Real był tak dobry. Tym samym Los Blancos umocnili się pozycji lidera Primera División.