Madryckie derby z Atlético, lokalnym rywalem zza miedzy, to po El Clásico z Barceloną najważniejszy mecz hiszpańskiej piłki klubowej. Na pewno najbardziej prestiżowy dla obu drużyn ze stolicy. Jednak niedługo możemy mieć przesyt tych spotkań, bo na przestrzeni miesiąca obie ekipy zagrają ze sobą aż trzy razy. Pierwsze ze spotkań w ramach półfinału Superpucharu Hiszpanii rozgrywanego w Arabii Saudyjskiej, tydzień później na Metropolitano w 1/8 finału Pucharu Króla (tylko jeden mecz, bez rewanżu), a w lutym ligowe starcie na Bernabéu. Ten pierwszy mecz dzisiaj się odbył, ale zanim go opiszę, krótki wstęp i przypomnienie. Real Madryt jak burza przebrnął przez pierwszą połowę sezonu 2023/2024. Mimo osłabienia kadry w wyniku ciągłych kontuzji podstawowych zawodników (zerwane więzadła Courtois, Militão i Alaby, urazy mięśniowe Tchouaméniego, Camavingi, Viníciusa, Ceballosa czy Gülera) Królewscy wygrali 21 z 25 rozegranych spotkań, a przegrali tylko raz – we wrześniu z… Atlético. Nie bez pomocy sędziego, którego błędne decyzje wypaczyły wynik (a w „nagrodę” pan Alberola Rojas dostał do gwizdania dzisiejszy mecz w Rijadzie). Nie zmienia to faktu, że drużyna Simeone to rywal najtrudniejszy z możliwych, szybki, intensywny i w derbach zawsze bardzo zmotywowany. Tu nie ma gry na pół gwizdka, odpuszczania, odkładania nogi. Taka gra jest niewygodna dla Los Blancos, którzy zwykle długo wchodzą w mecz i słabo radzą sobie z mocnym pressingiem. A w styczniu, po przerwie świątecznej, grają dużo gorzej i tracą sporo punktów. Tak dotąd bywało, wystarczy przypomnieć zeszłoroczny finał przegrany z Barceloną w katastrofalnym stylu.
Spotkanie dzisiejsze nie odbiegało od standardu. Real na początku był dość niemrawy i już w 7 minucie gapiostwo obrońców przy rzucie rożnym przypłacił golem niepilnowanego Hermoso. Kwadrans później była idealna kopia tej sytuacji po drugiej stronie boiska, tym razem głową uderzył Rüdiger i był remis. Potem stał się cud – gola na 2:1 dla Królewskich po ładnej akcji trafił Mendy. Obrońca, który zwykle nie strzela, nie asystuje i generalnie nic nie daje z przodu. Potem geniuszem błysnął Griezmann i mocnym strzałem pokonał Kepę. To było prawdziwe meczycho do przerwy. Po zmianie stron tempo nieco opadło, zwłaszcza po stronie Rojiblancos. To Real prowadził grę i tworzył zagrożenie, ale to podopieczni Simeone na kwadrans przed końcem objęli prowadzenie po katastrofalnym błędzie Kepy w bramce. Jednak Real jest najgroźniejszy wtedy gdy przegrywa. Los Blancos ruszyli szturmem na bramkę Oblaka, uderzał Vinícius, dwukrotnie dobijał Bellingham, a gola strzelił Carvajal. Trzy bramki trzech obrońców. Nic się juznie zmieniło i mieliśmy dogrywkę. Najpierw nieco leniwą, potem emocjonującą i przebojową. Atlético się tylko broniło, Real tworzył okazje po zagraniach rezerwowych Brahima i Joselu. Ten ostatni trzy minuty przed końcem trafił na 4-3, choć to raczej gol samobójczy, bo piłka po jego główce jeszcze odbiła się od Savicia. Dopiero wtedy Materace ruszyły do ataku, ale nic z tego nie wyszło, a w ostatniej akcji meczu do wybitej piłki ruszył Brahim, pomknął niczym Usain Bolt, wyprzedził Oblaka i strzelił na 5-3 dla Realu.
Oglądaliśmy jeden z najlepszych meczów z rywalem zza miedzy. Były świetne akcje, kapitalne strzały, emocje, a osiem bramek mówi wszystko. Świetna reklama hiszpańskiej piłki na arabskiej ziemi. A do finału awansował Real, który spotka się ze zwycięzcą meczu Barcelona-Osasuna.