Królewscy od lat mają nie po drodze z Pucharem Króla – ostatni raz wygrali go w 2014 roku po słynnym rajdzie Bale’a, kiedy trenerem był… Ancelotti, i już samo to miało być dobrym prognostykiem, że może i w tym sezonie się uda. Bo z kim jak nie z Carletto? I kiedy, jak nie teraz, gdy poza burtą są już wszyscy najwięksi rywale, z Barceloną, Atlético i Sevillą na czele? Jednak na placu boju pozostał Athletic Club, obok Blaugrany prawdziwy hegemon rozgrywek, które wygrał 23 razy. I to właśnie z Athletikiem w Bilbao polegli Królewscy w ćwierćfinale i na swoją kolejną szansę znów muszą poczekać.
Był to czwarty pojedynek z Baskami na przestrzeni dwóch miesięcy. Dwa ligowe mecze w grudniu i styczniowy finał Superpucharu Los Blancos wygrali, chociaż nie bez problemów. Jednak dzisiejsze starcie na San Mamés od początku zapowiadało się jako najtrudniejsze z tego maratonu. Wszystko przez decyzję Federacji o terminie spotkania, który kolidował z przerwą reprezentacyjną w Ameryce Południowej. Z tego powodu madrytczycy stracili kilku zawodników – Vinícius Júnior, Rodrygo, Casemiro i Valverde wczoraj rozgrywali swój mecz na drugim kontynencie i trudno było oczekiwać, że po wielogodzinnej podróży wystąpią dzień później w meczu Realu. Na dodatek problemy mięśniowe wykluczyły z gry podstawowego napastnika Karima Benzemę. Jeśli do osłabienia linii ataku i pomocy dodamy kontuzję obrońcy Mendy’ego (zastępujący go Marcelo pauzuje za kartki, zaś Miguel ma covid), otrzymamy pełny obraz nędzy i rozpaczy drużyny Ancelottiego. Real oczywiście ma w składzie zmienników, ale nie tej samej jakości, do tego pod formą, gdyż trener rzadko z nich korzysta. Nie skorzystał i dzisiaj – postawił na zmęczonych Brazylijczyków, którzy idealnie pasowali do ślamazarnego CKM w środku pola, efektem tego była gra wolna i schematyczna (to akurat nic nowego), Realowi z przodu niewiele wychodziło, dał się całkowicie zdominować żywiołowym i naładowanym gospodarzom. Madrytczycy rzadko opuszczali własną połowę, a nawet gdy to robili – nic z tego nie wynikało. Gospodarze natomiast co chwila stwarzali zagrożenie i strzelenie gola było tylko kwestią czasu.
Real bronił się do samego końca, ale to bardziej zasługa braku umiejętności wykończenia akcji przez gospodarzy, jednak ani przez moment nie można było odnieść wrażenia, że to madrytczycy wygrają, że cokolwiek kontrolują, a pierwsze 45 minut było żenujące w ich wykonaniu. Gol padł po błędzie Casemiro w 89 minucie meczu, strzelił go Alex Berenguer i tym samym wywalił słabiutki dzisiaj Real z Pucharu Króla. Nawet po stracie gola madrytczycy nie ruszyli ostro do ataku, jakby nie bardzo im zależało, by wyrównać. Odfajkowali mecz, zadbali by się nie przemęczać, i tyle. Warto dodać, że Carlo Ancelotti dokonał tylko dwóch zmian, nie wprowadził wypoczętych zawodników, którzy przyspieszą grę i dodadzą energii z przodu. Takie betonowanie kadry pozbawiło go pracy 7 lat temu, gdy zamęczył piłkarzy i Real po świetnym starcie niczego nie wygrał, a trener wyleciał z klubu. Oby tym razem nie było powtórki. Jedno wiemy – nie będzie krajowego triplete. Real Madryt w całym meczu oddał dwa celne strzały, oba zresztą bardzo mizerne! Tak się nie da zwyciężyć.