NIGHTWISH Human Nature

Nightwish Human Nature recenzjaNIGHTWISH
Human. :||: Nature.
2020

Ostatnio dość ciepło pisałem o zespole Nightwish, zarówno przy prezentacji projektu Imaginaerum (2011), jak i płyty Endless Forms Most Beautiful sprzed pięciu lat. Nie przepadam za muzyką symfoniczną, ale połączenie mocnego metalu z folkiem i wokalizami w klimatach rodem z opery może dać interesujący efekt. Trzeba tylko umieć zachować odpowiednie proporcje i to się Finom udało. Jednak na nowym, wydanym po długiej przerwie albumie Human Nature (właściwie Human. :||: Nature., ale celowo pominę te kreski, kropki i dwukropki), te proporcje zostały zaburzone. Do tego stopnia, że grupa przygotowała podwójne wydawnictwo, którego drugą płytę w całości wypełnia muzyka symfoniczna, a konkretnie podzielony na 8 części instrumentalny utwór All The Works Of Nature Which Adorn The World. Nie umiem tego ocenić ani docenić, bo gdy biorę do ręki płytę zespołu rockowego, nie chcę słyszeć filmowego soundtracku à la Ennio Morricone czy Hans Zimmer. Zapominam o drugim krążku i skupiam się na pierwszym, ale i tu mocnego grania jakby mniej. Tuomas Holopainen, założyciel grupy i twórca repertuaru, zapomniał o metalowym rodowodzie formacji i zaproponował wyborne fińskie danie: groch z kapustą.

Na Imaginaerum też było mniej metalowo, ale tam zachwycała sama koncepcja, spójny projekt, mieliśmy rozbudowane formy i epickie suity (Song Of Myself). Album Endless Forms Most Beautiful był mocniejszy i zdecydowanie bardziej przebojowy, a rolę artystycznego spełnienia przejął patetyczny finał (24-minutowy The Greatest Show On Earth). A co przynosi opowiadający o walce człowieka z naturą Human Nature? Wszystko po trochu. Symfoniczny wstęp – jest w otwierającym całość utworze Music. Zanim usłyszycie gitarę zdążycie usnąć z nudów. Czadowy rockowy killer? Proszę bardzo – singlowy Noise miażdży w starym stylu, ale to tylko jeden taki kawałek. Chcecie hitu? How’s The Heart? to pop rock do radia dla seniorów. Miałka melodia, perkusja niczym z automatu. Dodam, że solówki gitarowe bez polotu to też norma na tej płycie. Shoemaker ma rwany rytm, a w finale zaskakuje arią operową Floor Jansen. Zaraz po nim folkowa ballada Harvest z delikatnym wokalem Troy’a Donockley’a, ale czy to aby na pewno jeszcze Nightwish? Podobno tak. Reszty nie wymieniam, bo po co? Miszmasz totalny.

Jest moment, gdy Nightwish jest wielki. To sama końcówka albumu. Najpierw Tribal, najmocniejszy numer w zestawie, gdzie drapieżny śpiew Floor przebija się przez etniczne bębny i agresywne riffy (wreszcie!). To w sumie bardzo dziwne nagranie, jakby wyjęte z innej płyty. Ale jest jeszcze jeden utwór, zamykający zestaw 7-minutowy Endlessness. Śpiewa tu głównie basista Marco Hietala, a samo nagranie jest majestatyczne, może nawet nieco przesadzono z tym patosem, ale takie granie lubię i cenię. Świetny finał nierównego albumu. Nieprzekonującego jako całość, ale mającego znakomite fragmenty. I przy tym pozostanę nie pisząc nic więcej.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: