Z powodu pandemii koronawirusa, która w Hiszpanii szczególnie dała się we znaki, musieliśmy czekać ponad trzy miesiące na wznowienie rozgrywek ligi hiszpańskiej i kolejny mecz Realu Madryt. Czas leczy rany i już niemal zapomniałem, jak źle grali Królewscy i w jak słabym stylu zakończyli ten etap rozgrywek. Do tego za plecami Barcelony, z którą najpierw gładko wygrali 2-0, by tydzień później zbłaźnić się na Villamarín przegrywając ze słabiutkim Betisem i tracąc pozycję lidera tabeli. Decydujący gol padł w samej końcówce po podaniu… Benzemy, który chyba pomylił strony boiska, błąkał się pod własnym polem karnym i asystował do rywala. Ale rozgrywki wznowiono, zostało 11 kolejek, więc nadal jest szansa na dogonienie Katalończyków, trzeba tylko grać lepiej i nie popełniać głupich błędów (czytaj: nie tracić więcej punktów, zwłaszcza ze średniakami), bo Real Zidane’a już wystarczająco dużo zepsuł w tym roku. Powiem więcej – niewygranie mistrzostwa przy tak słabej Barcelonie, gubiącej często punkty i nękanej wewnętrznymi problemami, będzie policzkiem w twarz każdego madridisty i jasnym dowodem na to, że Mister Zidane kompletnie sobie nie radzi w roli trenera pierwszego zespołu. Jego drużyna brzydko, nie tylko bez polotu i finezji, ale też bez żadnego pomysłu (poza prymitywnymi wrzutkami do nikogo), do tego wygląda apatycznie (słynny „brak intensywności”), a marnowanie młodych talentów na ławce (czyli marnowanie klubowych pieniędzy, bo nie po wydano ponad 300 milionów € na transfery, by ci zawodnicy gnili na trybunach) i wiecznie odzyskiwanie wypalonych gwiazd odbija się czkawką. Mówiąc krótko: Zidane nie ogarnia, zadanie go przerosło, ale wciąż ma szansę wygrać tytuł i zostać bohaterem. Czego mu serdecznie życzę, bo i tak nikt go stąd nie wywali po jednym zmarnowanym sezonie. Więc niech chociaż coś wygra.
Dzisiaj Real zrobił ku temu pierwszy krok wygrywając z Eibarem, ale po meczu, który chwały nie przynosi. Z taką grą to nie ma co marzyć o mistrzostwie. Po przypadkowej bramce Kroosa na początku meczu w całej pierwszej połowie Real przeprowadził tylko dwie godne uwagi akcje, obie zakończone golami. Najpierw trafił Ramos po dograniu Hazarda, a potem Marcelo dobijając odbity strzał Belga. Jednak po zmianie stron grał już tylko Eibar, a Real prezentował się żałośnie. Ani pressingu, ani intensywności, ani pomysłu, nic kompletnie. Męka dla oczu i wstyd dla herbu. Walczący o utrzymanie Eibar był lepszy niż marzący o wygraniu ligi Real Madryt. Zawodnicy Mendilibara zdobyli honorowego gola i na tym się skończyło, więc w sumie zadanie wykonane i Zidane w swoim 200. meczu w roli szkoleniowca może świętować 132. zwycięstwo, ale to jest jedyna dobra wiadomość. Gra jak była słaba przed pandemią, tak słaba jest dalej, a Real z przodu nie ma wiele do zaoferowania. Zważywszy na napięty terminarz można zrozumieć, że drużyna prowadząca 3-0 oszczędza siły, ale nie to, że nie potrafi nic zrobić z piłką, przeprowadzić jednej dobrej akcji, wymienić kilku podań, zagrozić bramce rywala walczącego o utrzymanie. Real został w szatni, nie kontrolował meczu i może się cieszyć, że Eibar trafił tylko raz. I podziękować Courtois.