Mało kto spodziewał się kolejnej odsłony El Clásico już w półfinale Pucharu Króla. Spotkania Copa del Rey są często traktowane przez kluby jako rozgrywki drugiej kategorii, szansa na pokazanie się dla rzadziej grających zawodników, lecz kiedy na szali jest starcie Barcelony z Realem, wszystkie inne rzeczy schodzą na dalszy plan. Tu nie ma kalkulowania, jakie to rozgrywki. Hiszpański Klasyk to zawsze i wszędzie najważniejszy mecz dwóch największych klubów piłkarskich, a pewne fakty nadały dzisiejszemu starciu dodatkowego smaku. Przede wszystkim ten, że Barcelona jest absolutnym hegemonem rozgrywek, triumfowała rok w rok w czterech ostatnich edycjach, a w sumie wygrała Puchar Króla 30 razy (Real 19), w tym 6 razy w ostatniej dekadzie (Real 2). Właściwie można by go nazwać Pucharem Katalonii. To nieco irytujące, że klub tak niechętnie identyfikujący się z królem i Hiszpanią regularnie zwycięża (przypomnę pamiętne pogardliwe słowa Gerarda Piqué z kwietnia 2011 roku „Hiszpaniki, wygraliśmy waszą ligę, a teraz zdobędziemy puchar waszego króla”), a klub z nazwy i historii „królewski” zwykle tę walkę odpuszcza. Lub po prostu nie ma argumentów sportowych – Realowi brakuje regularności, jakoś nie potrafi walczyć na wszystkich frontach. Teraz miało być inaczej, bo madrytczycy podobnie jak rok temu ligę przegrali już w styczniu i mieli celować właśnie w Puchar Króla. I rzecz jasna Ligę Mistrzów, jak co roku, ale tu przy brakach kadrowych szanse są znikome. I oto na drodze Los Blancos staje rywal najtrudniejszy z możliwych. Barcelona, która wygrywa mecz za meczem, ma w składzie dwóch kosmitów i strzela dwa razy tyle bramek, a niedawno zlała Królewskich 5-1, i to mimo nieobecności Messiego (po tym meczu pracę trenera stracił Julen Lopetegui). Ale futbol czasem zaskakuje. Real ostatnio nabrał wiatru w żagle i chociaż gra wciąż jest daleka od ideału, widać światełko w tunelu. Jak mocno ono świeci, pokaże najbliższy tydzień, gdy Królewscy odwiedzą stadiony Barcelony, Atlético i Ajaxu. To trzy trudne egzaminy przed drużyną Santiago Solariego. Ten pierwszy był dzisiaj na Camp Nou.
Skazany na pożarcie Real zagrał wyjątkowo dobrze. W pierwszej połowie dominował, już w 6 minucie po ładnej akcji ofensywnej trójki Vinícius-Benzema-Lucas wyszedł na prowadzenie za sprawą Hiszpana, a potem miał co najmniej trzy znakomite okazje wypracowane przez młodego Brazylijczyka, który szalał na skrzydle, ale w decydujących momentach psuł podanie lub strzał. Barcelona bez Messiego była nudna i apatyczna, jednak stworzyła dwie okazje – Rakitić trafił w poprzeczkę, a uderzenie Suáreza wybronił Navas. Keylor w bramce spisywał się bez zarzutu, ale nogami zagrywał tragicznie, niemal zawsze do rywala. Po zmianie stron role się odwróciły – Real zniknął, a Barça rosła z minuty na minutę. Po kwadransie w zamieszaniu podbramkowym wyrównał Malcom, a na boisku zameldował się Messi i zagrożeń było jeszcze więcej. Z drugiej strony Viníciusa zastąpił Bale i atak madrytczyków przestał istnieć. Walijczyk był wolny i zagubiony, a gdy już miał szansę strzału na pustą bramkę, przekładał piłkę i zwlekał tak długo, że jego uderzenie zostało zablokowane. W drugiej połowie madrytczycy ani razu nie uderzyli celnie na bramkę ter Stegena, to nie wymaga komentarza.
Ostatecznie remis nie krzywdzi żadnej ze stron (Real był dużo lepszy przed przerwą, ale w drugiej połowie nie istniał) i pozostawia sprawę awansu otwartą. Teoretycznie wynik powinien bardziej cieszyć Królewskich (bo wywieźli punkt z jaskini lwa, chociaż dzisiaj to był lew zaspany i rozleniwiony), zwłaszcza w kontekście siły rażenia Blaugrany i jej pozycji w ligowej tabeli, ale zważywszy na wyniki Katalończyków w Madrycie (wygrali wysoko trzy ostatnie mecze ligowe), rewanż wcale nie będzie formalnością. Wręcz odwrotnie – awans Realu nadal uznam za niespodziankę, bo gdy wróci Messi i Dembélé, Barcelona zagra o niebo lepiej. Dzisiaj była do ogrania, ale Real w swoim stylu przespał druga połowę i zamiast cisnąć, cofnął się i czekał na wyrok. Szkoda. Mimo wszystko Solari zdał pierwszy egzamin. Nie celująco, ale w miarę przyzwoicie. Teraz trzeba wygrać derby stolicy. I zagrać dwie dobre połowy, nie tylko jedną.
Plus meczu: Benzema, Vinícius
Minus meczu: Casemiro, Bale, Marcelo