El Clásico. Mecz inny niż wszystkie. Odwieczne starcie między Barceloną i Realem, dwoma najlepszymi klubami ostatnich lat i dwoma najlepszymi piłkarzami świata. Ileż to już napisałem wzniosłych wstępów przed kolejnymi Klasykami. Dzisiaj tego nie zrobię, bo okoliczności są zupełnie odmienne. Było wiadomo, że w starciu na Camp Nou nie zagra ani Cristiano Ronaldo (bo odszedł do Juventusu), ani Lionel Messi (bo jest kontuzjowany). Było wiadomo, że oba kluby podchodzą do meczu po bardzo słabym starcie ligowym, najgorszym od ponad dekady. Różnica jest taka, że Barcelona i tak jest liderem tabeli, a Real zajmuje dopiero 7. miejsce i traci 4 punkty grając tak źle, jak dawno nie grał, a posada nowego trenera Los Blancos od tygodnia wisi na włosku. Porażka powinna przesądzić jego los, ale to raczej nie uzdrowi sytuacji, bo problemem są wypaleni, leniwi zawodnicy. Mówiąc krótko – Real nie ma kim straszyć, zaś Barcelona jest galaktyczna nawet bez Messiego. Jednak futbol czasem zaskakuje, na końcu i tak wszystko weryfikuje boisko, a nie prognozy oparte na przeszłości. Dzisiaj też zweryfikowało. Cudu nie było. Real przegrał wysoko, co chyba nikogo nie dziwi, bo w lidze madrytczycy regularnie dostają baty od Katalończyków, nawet będąc w niezłej formie i grając przed własną publiką. Tym bardziej dostali teraz, gdy są bez formy, bez chęci, bez pomysłu, a nadzieje na wygranie pokładają w Karimie „zero strzałów w 6 meczach” Benzemie. Barcelona odskoczyła na 7 punktów i praktycznie przyklepała mistrzostwo, Real spadł na 9. miejsce w tabeli, a Julen Lopetegui może się już pakować.
Klątwa pierwszego El Clásico wisi nad szkoleniowcami Realu od 10 lat. W 2008 roku Juande Ramos przegrał 0-2, potem Manuel Pellegrini 0-1, José Mourinho 0-5, Carlo Ancelotti 1-2, Rafa Benítez 0-4, i tylko Zinédine Zidane złamał regułę nieoczekiwanie wygrywając na Camp Nou 2-1. Julen Lopetegui idealnie wpisał się w ten scenariusz, a wynik 1-5 jest idealnym podsumowaniem jego nieudanej misji w Madrycie. Co można napisać po takim spotkaniu? Wstyd i upokorzenie w meczu z Barceloną to dla kibiców Los Blancos nic nowego, ale pojawia się też niepokój nie o trofea, bo te są wykluczone, lecz o to, czy w tym sezonie drużynie w ogóle uda się zakwalifikować do Ligi Mistrzów. Wprawdzie daleko do końca, ale z taką grą….
Na pierwszą połowę Real nie dojechał – to tyle jeśli chodzi o ciągłe zapewnienia o gotowości, koncentracji, dawaniu z siebie wszystkiego. Gospodarze byli lepsi w każdym aspekcie piłkarskiego rzemiosła. Trafili dwukrotnie – raz Coutinho po pięknej akcji, drugi raz Suárez z rzutu karnego po kolejnym idiotycznym faulu Varane’a. Po przerwie Real wreszcie pojawił się na Camp Nou i przez kwadrans grał, jak na wielką drużynę przystało. Było szybko, konkretnie, z pressingiem i akcjami, którym jak zwykle zabrakło wykończenia. Bramkę kontaktową strzelił najlepszy od dawna madrycki napastnik, czyli obrońca Marcelo, a Modrić w idealnej sytuacji trafił tylko w słupek. Pogubiona Barcelona popełniała masę błędów, które każdy inny klub zamieniłby na gole, ale madrytczykom ciągle brakowało precyzji przy ostatnim podaniu i skończyło się na strachu. Na kwadrans przed końcem do głosu doszli podopieczni Valverde. Suárez trafił na 3-1 i było po meczu. Potem nonszalancki błąd Ramosa kosztował Real kolejną bramkę i tak oto Suárez skompletował hat-tricka (piękny prezent w tygodniu, w którym urodziło mu się trzecie dziecko) pokazując Benzemie, czym jest nowoczesny napastnik, a los Lopeteguiego przypieczętował w 87 minucie Vidal. Barcelonie wychodziło wszystko, Realowi nic. Madrytczycy spadli na 9. miejsce w tabeli, maja 14 punktów z bilansem bramek na zero. Kiedy było tak źle – nawet nie chcę sobie przypominać. Dawno. Takie wyniki i taka gra są niegodne królewskiego klubu. Ta drużyna posypała się zbyt szybko i w stopniu niewytłumaczalnym. Niestety na razie nic nie zapowiada zmian na lepsze. Nawet jeśli trener odejdzie – wypaleni panowie piłkarze zostaną. Na pewno jednak niezbędny jest nowy impuls, a potem bardzo głębokie zmiany kadrowe. Bez tego ani rusz….
Minus meczu: Nacho, Varane, Ramos, Modrić, Casemiro, Kroos, Isco, Benzema, Bale