MORCHEEBA Blaze Away

Morcheeba Blaze Away recenzjaMORCHEEBA
Blaze Away
2018

Morcheeba, zespół grający muzykę z pogranicza popu i trip-hopu, nie rozpieszcza swoich fanów. Po słabiutkiej Head Up High na kolejną płytę formacji musieli czekać aż 5 lat. To najdłuższa jak dotąd przerwa i trudno się dziwić, że wielu młodym ludziom nazwa grupy niewiele mówi. Były jednak ku temu powody. Po powrocie wokalistki Skye Edwards w 2009 roku grupa nagrała dwa albumy, jednak nie odzyskała utraconej popularności, a nawet znacząco obniżyła loty. W 2014 roku zespół opuścił DJ Paul Godfrey, współzałożyciel i kluczowy członek formacji. Trzeba było się z tym uporać. Ostatecznie Morcheeba kontynuuje działalność jako duet, który tworzą Skye i drugi z braci Godfreyów, Ross.

Powszechny przekaz jest taki, że 9. płyta grupy Blaze Away była nagrywana bez presji, na dużym luzie, z wielką radością wspólnego muzykowania, bez żadnego artystycznego szablonu czy schematu, za to z pełną swobodą czerpania z przeszłości. „Postaraliśmy się sięgnąć po wiele wpływów znanych z wczesnych nagrań Morcheeby. Słuchaliśmy mnóstwo bluesa z lat 50., rocka psychodelicznego z lat 60., dub reggae lat 70. Nie zabraknie nawiązań do lat 80., czyli stylu electro oraz hip-hopu lat 90. Cokolwiek nas zainspirowało, staraliśmy się podążać tym tropem”, mówi Ross Godfrey, producent albumu. Rzeczywiście dzieje się tu znacznie więcej niż na poprzedniku, a promująca wydawnictwo piosenka Never Undo to Morcheeba w formie niczym z lat 90. Przepiękne nagranie, przepełnione niepokojącym klimatem i słusznie wybrane na singel. Potem jest już różnie. Utwór tytułowy szału nie robi, ale ozdobił go hiphopową gadką Roots Manuva (zaczynając od słów „it’s Morcheeba and Roots Manuva”, jakby ktoś nie wiedział). Lepiej wypada Paris Sur Mer, gdzie prezentuje się francuski piosenkarz Benjamin Biolay, a jego ciepły głos dodaje uroku tej przemiłej kompozycji (polecam zwłaszcza dialog z gitarą w końcówce). Jest jeszcze minimalistyczna ballada Sweet L.A. (tylko subtelna elektronika i cudowny głos Skye) oraz radosne, roztańczone It’s Summertime, które powinno być letnim hitem, ale zapewne nie będzie, bo realia są jakie są. Czyli ogólnie jest nieźle, zaś najlepsze czeka nas na końcu – instrumentalne nagranie Mezcal Dream przypominające, że Morcheeba zawsze miała ambicje wykraczające poza tworzenie prostych popowych piosenek. Gitara Godfreya niszczy system i choćby ten jeden moment przenosi nas do genialnego debiutu z 1996 roku.

Długa przerwa w nagrywaniu bardzo dobrze wpłynęła na zespół. Muzyka znów jest świeża, pełna pomysłów, rozmarzonych melodii ozdobionych nutką psychodelii, bogata w beaty i scratche, wszystko brzmi dostojnie i oryginalnie, jak na współczesne klubowe granie przystało. Oczywiście nie jest idealnie, jest tu też kilka dość błahych piosenek, ale ogólnie postęp jest więcej niż zauważalny. Morcheeba jest na dobrej drodze, by znów zachwycać i dostarczać wzruszeń. Oby tylko poszła za ciosem i nie czekała 5 lat z publikacją kolejnej płyty.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: