MICHAEL SCHENKER FEST
Resurrection
2018
Kim jest Michael Schenker, każdy fan rocka wie doskonale. 63-letni dzisiaj legendarny gitarzysta, były członek UFO i Scorpions, od lat działa pod własnym nazwiskiem, a kolejne jego zespoły odróżnia głównie przydomek dodawany do nazwy (bo sama muzyka niewiele się zmienia). Obok Michael Schenker Group był więc też McAuley Schenker Group czy ostatnio Michael Schenker’s Temple Of Rock. Teraz Świątynię Rocka autor zamienił na Święto – nagranie albumu pod nazwą Michael Schenker Fest „uświetnili” bowiem gitarzysta Metalliki Kirk Hammett oraz trzech wokalistów, z którymi muzyk już wcześniej współpracował – Gary Barden, Graham Bonnet i Robin McAuley. „To nie jest trójka wokalistów, z których każdy śpiewa w swoim utworze. Pomysł był taki, aby pojawili się oni razem w kilku kawałkach, co dało unikalny i interesujący efekt. To bardzo ciekawe, ponieważ będzie można usłyszeć kilka odmiennych typów śpiewu w jednym utworze, na zasadzie – Gary śpiewa refren, Robin zwrotkę, a Graham chórek, czy coś podobnego. Zrobiliśmy tak w trzech utworach. Nie traktuję MSF jako projektu. To zespół, tyle że z czterema wokalistami. Dzięki temu moja muzyka może iść w czterech różnych kierunkach, bo każdy z nich nadaje jej innego wymiaru. Każda piosenka, którą kiedyś wymyśliłem, jest śpiewana przez wokalistę, który śpiewał ją w oryginale. To jest siła Michael Schenker Fest i korzyść współpracy z tak dużą grupą artystów.” Tym czwartym wokalistą jest oczywiście Doogie White z Temple Of Rock, ostatniego projektu Schenkera. Co z tego wyszło? W zasadzie to było jasne jeszcze przed odsłuchem. Schenker się nie zmienia – zmieniają się tylko nazwy lub nazwiska wokół niego. Płyta Resurrection przynosi solidną porcję klasycznego hard rocka, na ogół w wersji soft, określanego też jako „radiofriendly”. Da się tego wysłuchać, chwilami nawet z przyjemnością, lecz spora część tego materiału zwyczajnie nudzi (schemat goni schemat, melodie nie nadzwyczajne, refreny kiczowate, perkusja plastikowa) i stąd moja ocena nie może być wysoka. Wstydu nie ma, powodów do zachwytu też. Kolejna pozycja w dyskografii odhaczona.
Zaczyna się znakomicie – Heart And Soul to prawdziwa petarda z wściekłym tempem, dobrą melodią, świetnym wokalem Robina McAuleya i Hammettem ostro wywijającym na gitarze. Czego trzeba więcej? Zaraz po nim singlowy Warrior, utwór bardziej podniosły, utrzymany w średnim tempie, w którym wokalnie prezentują się wszyscy czterej panowie. Znakomite nagranie, kompletnie odmienne od drugiego wspólnego dzieła wokalistów, kiczowatego The Last Supper zamykającego zestaw. Problem w tym, że więcej tu takich nijakich nagrań niż tych godnych pochwały. Wymienię jeszcze dynamiczny Messin’ Around oraz Night Moods, bardzo „tęczowy” w klimacie, co nie może dziwić, bo śpiewający tu Graham Bonnet występował w Rainbow – krótko, ale jednak. Nieźle prezentuje się też rozpędzony Salvation, jedyny instrumental na płycie, nie wiedzieć czemu wyciszony w momencie, gdy się na dobre rozkręcił. Takich wyciszeń jest tu więcej, chyba Schenker nie zdaje sobie sprawy, że to passé.
Resurrection to nie jest zły album. Ale Schenker miewał znacznie lepsze. Nawet ostatnie dokonania pod szyldem Temple Of Rock miały w sobie coś więcej niż surową prostotę i radiowe refreny. Brakuje tu pomysłu, różnorodności, zaskoczenia, wyjścia poza schemat (mówię o budowie kompozycji, bo pewnym zaskoczeniem są zmieniający się wokaliści). Sama solidność czasem nie wystarczy, a podążanie w kierunku radiowego pop rocka też nie wróży dobrze. Niemniej kilka wymienionych przeze mnie tytułów wystarczy, by sięgnąć po ten krążek. Nawet jeśli go szybko zapomnimy. Polecam do samochodu.