Trzy dni po porażce Barcelony z Realem wciąż nie milkną echa skandalicznego sędziowania w tamtym meczu. Pan Ricardo de Burgos Bengoetxea nie stanie się tak sławny jak Deniz Aytekin (zawieszony za sędziowanie pod Barcelonę w spotkaniu z PSG wygranym 6-1), bo rozstrzygał mecz mniejszej rangi, ale drukował nie gorzej od Turka. Najpierw nie uznał prawidłowego gola Cristiano na 2-0 (co ewentualnie można zrozumieć, bo liniowy błędnie sygnalizował spalonego), potem dał się nabrać i podyktował rzut karny dla gospodarzy za bezczelną symulkę Suáreza, a później wyrzucił z boiska Cristiano Ronaldo za rzekome nurkowanie w polu karnym w starciu z Umtitim. Tym samym osłabił Królewskich, którzy jednak spłatali psikusa, bo nawet grając w 10-tkę zdołali strzelić gola na 3-1 dokumentując swoją dominację w spotkaniu. Zdenerwowany Portugalczyk lekko odepchnął arbitra, za co dodatkowo został zawieszony na 4 mecze, i dzisiaj w rewanżu madrytczycy musieli sobie radzić bez swojej największej gwiazdy. Co to oznacza widzieliśmy na Camp Nou – Benzema i Bale od miesięcy nie stanowią wielkiego zagrożenia dla żadnego rywala, od dziesiątek spotkań nie potrafią trafić do siatki i nawet nie widać, by się jakoś specjalnie starali. W niedzielę przez godzinę kopali się po czole, dopiero Ronaldo będący po zaledwie kilku treningach wszedł i szybko strzelił dwa gole, a wynik ustalił młody Asensio. Zidane, który dotychczas zdawał się jakby nie dostrzegać, że hasło BBC (czy raczej: bbC) to od dawna pusty slogan, tym razem zaskoczył sadzając Bale’a na ławce. I był to strzał w dziesiątkę.
Pozornie Real miał dzisiaj proste zadanie – obronić dwubramkową zaliczkę z pierwszego meczu i zdobyć Superpuchar Hiszpanii. Pokonać Barcelonę w kolejnym finale, podobnie jak to zrobił w 2012 (Superpuchar) i 2014 roku (Puchar Króla). Madrytczycy zadanie nie tylko wykonali, ale zrobili to w stylu dawno nieoglądanym przy Concha Espina. Na murawę Bernabéu wyszła pewna siebie drużyna, która zniszczyła Katalończyków, dominowała od początku do końca (ostatecznie mając nawet większe posiadanie piłki od Barcelony, co się przecież nie zdarza). Zastępujący Bale’a Asensio już w 4 minucie huknął z 30 metrów i ter Stegen nawet nie zdążył zareagować. Potem biała nawałnica gniotła rywala, nie dawała mu odetchnąć, czego efektem był strzał w słupek Lucasa i kapitalny gol w 39 minucie odrodzonego Benzemy, który wreszcie zachował się jak rasowy napastnik uprzedzając Umtitiego. Francuz był dzisiaj wszędzie i gdyby częściej grał w ten sposób, nikt by nie chciał się go pozbywać. O przewadze ekipy Zidane’a niech świadczy fakt, że Barcelona przez 45 minut nawet nie oddała celnego strzału, a 0-2 było i tak niskim wymiarem kary. Kovačić, cichy bohater z niedzieli, także dzisiaj wyłączył z gry Messiego, a kilka jego rajdów zachwyciło publikę. Do środka pola wrócił główny dyrygent orkiestry – Modrić czarował niczym Isco na Camp Nou. Real grał fantastycznie – szybko, z polotem i wyobraźnią, bez żadnych kompleksów wobec rywala, który ostatnimi czasy przyjeżdżał do Madrytu jak po swoje.
Po zmianie stron Królewscy nieco opadli z sił i mecz się wyrównał. Dobre szanse mieli Messi i Suárez obijając poprzeczkę i słupek. Z drugiej strony kilkakrotnie musiał interweniować ter Stegen, lecz wynik już się nie zmienił. To najlepszy mecz Realu w erze Zizou, a pierwsze 45 minut było nokautujące. Dawno (a na pewno od ery Guardioli) nie widziałem tak bezradnej Barcelony wobec pressingu i maestrii madrytczyków, ich tiki-taki i tej ogromnej energii, jaka biła od każdego z piłkarzy (może tylko pierwsza połowa zwycięskiego meczu o Superpuchar z 2012 roku była na podobnej intensywności). Właściwie Los Blancos ani przez moment nie stracili kontroli nad meczem, nawet w drugiej połowie, gdy zwolnili tempo i pozwalali pograć Barcelonie, nadal kontrolowali wydarzenia i mieli swój wynik. Królewscy w dwumeczu pokonali Barcelonę aż 5-1 i zasłużenie zdobyli Superpuchar Hiszpanii. To już siódme trofeum Zidane’a po półtora roku pracy. 68 kolejnych meczów ze strzelonym golem – tyle już trwa niesamowita passa Realu Madryt i na razie nie widać jej końca.
Plus meczu: Asensio, Kovačić, Modrić, Benzema, Lucas Vázquez