LINKIN PARK One More Light

Linkin Park One More Light recenzjaLINKIN PARK
One More Light
2017

Masz babo placek. Po słabiutkim albumie A Thousand Suns (2010), nieco lepszym Living Things (2012) i znakomitym Hunting Party (2014) wydawało się, że muzycy z Linkin Park odbili się od dna i odnaleźli właściwy kierunek dalszego rozwoju. Ucieszył mnie powrót do korzeni, do mocnego, bezkompromisowego łojenia, z jakiego zasłynęli na genialnym debiucie (Hybrid Theory, 2000). Hałaśliwa, rozwrzeszczana i zrobiona z wykopem płyta przypominała, dlaczego Kalifornijczycy byli kiedyś nazywani bogami nu metalu. Gdy więc ostrzyłem sobie zęby na kolejny krążek Linkin Park, muzycy nagrali coś, co całkowicie przeczy ich rockowym korzeniom. Album One More Light w całości wypełniają nijakie popowe piosenki i mdłe ballady. Żeby to jeszcze było fajne, żebyśmy dostali ciekawe melodie, nośne refreny – jakiś pomysł, cokolwiek, co wyróżni tę papkę z setek podobnych powstających co roku. Nic z tego. Nie ma tu ani jednego kawałka godnego uwagi. Nawet szkoda czasu, by o tym pisać. Pitu pitu dla ubogich. Aż trudno uwierzyć, że to ten sam zespół, co trzy lata temu. O porównaniu z debiutem nawet nie wspomnę.

Pytanie brzmi: czy grupa ma prawo zmienić styl i nagrać coś innego niż zwykle? Oczywiście tak. Ale słuchacz też ma prawo wypiąć się na taką zmianę, której nie akceptuje. Moja teoria ogórka i dżemu w pełnej krasie – gdy mam ochotę na ogórka, sięgam po słoik z napisem „ogórki” i gdy znajduję tam przesłodzony dżem, nie mogę tego zjeść. Choćby to był najlepszy dżem. Problem w tym, że tu nawet tak nie jest. One More Light to dżem niskogatunkowy i niesmaczny. Czy skomercjalizowanie brzmienia pomoże odzyskać utraconą popularność (bo przecież sprzedaż płyt grupy drastycznie spadła)? Wątpię. Raczej zirytuje tych fanów, którzy mimo licznych rozczarowań jeszcze przy grupie tkwią. Linkin Park może grać pop, nie ma sprawy – mnie to wkurza, bo takiej rewolty nie wypada, a wręcz wolno robić, ale trudno. Niech jednak zgodnie z regułami popu chłopaki nagrają dobre piosenki, pełne chwytliwych melodii, a nie takie nie wiadomo co. Już singel zwiastował katastrofę, ale można było uznać, że bezbarwność Heavy to wypadek przy pracy, takie cudeńko stworzone pod stacje radiowe (z miłym głosem młodziutkiej Kiiary). Gdy jednak odpalimy płytę i na starcie mamy Battle Symphony (cóż za czaderski tytuł!), które zamiast zagrzewać do bitwy usypia słuchacza od pierwszej nuty, wiemy już, że to celowy zabieg. Tak ma być. Słodko i nudno. Piosenki na emerytenparty. Justin Bieber ma więcej ognia. I przynajmniej niczego nie udaje.

To tyle, nie będę się silił na wyszukiwanie argumentów na tak, bo może gdzieś tam któraś melodia jest ładna i da się wysłuchać do końca. Dla mnie to rozczarowanie roku, całkowita utrata tożsamości niegdyś rockowej formacji. Nie kupuję takiego wcielenia Linkin Park. I odradzam wszystkim tym, którzy polubili Hybrid Theory czy Hunting Party. Nic tu po Was. Jak nie chcecie sobie obrzydzić Linkin Park i wolicie zachować dobre wspomnienia, omijajcie One More Light szerokim łukiem.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: