Po nieoczekiwanej porażce Barcelony Królewscy mieli szansę ponownie wskoczyć na pozycję lidera Primera División. Musieli tylko wygrać na Bernabéu z Betisem, którego jesienią pokonali aż 6-1. Okazało się to jednak zadanie niezwykle trudne dla jednowymiarowej drużyny Zinédine’a Zidane’a. Real „wrzutka” Madryt ostatecznie zwyciężył 2-1 drżąc o wynik do ostatniej sekundy, czyli zafundował kibicom emocje charakterystyczne dla całego obecnego sezonu. Mimo ofensywnej jedenastki Los Blancos nie grali dobrze i nie mieli żadnego pomysłu na szybkich i dokładnych gości. To zawodnicy z Sewilli grali piłką, byli lepsi technicznie i bardziej wybiegani. To oni w 25 minucie wyszli na prowadzenie z sprawą kuriozalnego gola, którego wbił sobie do bramki Keylor Navas niezdarnie interweniując po niegroźnym uderzeniu Sanabrii. Warto dodać, że Kostarykanin powinien był wylecieć z boiska kilka minut wcześniej za faul w sytuacji sam na sam. W 40 minucie wyrównał głową Cristiano Ronaldo po dograniu Marcelo i było to pierwsze celne uderzenie na bramkę Betisu.
Po zmianie stron dalej obserwowaliśmy walenie głową w mur bezradnego i bezpłciowego Realu i gdy wydawało się, że bramka nie padnie, na pomoc przyszedł ten, co zawsze. Ten, którego regularność zawstydza napastników. Główka Sergio Ramosa po rzucie rożnym w 81 minucie znów dała Madrytowi niezasłużone zwycięstwo. Które to już takie pod wodzą Zizou? Niewiele brakowało, by grający w dziesiątkę Betis wyrównał w ostatniej akcji meczu, ale wtedy efektowną paradą Navas odpokutował swe winy.
Madridistas mogą więc cieszyć się zdobytymi punktami i powrotem na pozycję lidera La Ligi, bo grą Realu Zidane’a cieszyć się nie można. I nie wygląda na to, by to się miało szybko zmienić.