LEONARD COHEN
You Want It Darker
2016
Chcesz, by było jeszcze bardziej mrocznie? Proszę bardzo. Mistrz ceremonii zadba o odpowiedni nastrój, wymruczy przygnębiające teksty do ponurej muzyki i znów zachwyci świat. Niestety, już po raz ostatni. „Panie, jestem gotowy”, śpiewa Leonard Cohen w przejmującym utworze tytułowym z najnowszej płyty You Want It Darker wydanej pod koniec października. Nie spieszyłem się z recenzją, zostawiałem ją na deser, gdy aura za oknem dopasuje się do dźwięków proponowanych przez kanadyjskiego barda. Życie jednak znów napisało własny scenariusz. Jakże inaczej dzisiaj brzmią te słowa… 10 listopada Leonard Cohen zmarł w swoim domu w Los Angeles. Był na to przygotowany, w wywiadach mówił o zaawansowanym wieku (82 lata), stanie zdrowia i świadomości, że niedługo odejdzie, porusza te tematy w pełnych refleksji i rozliczeń tekstach. Pożegnał się ze słuchaczami w najlepszy możliwy sposób – świetnym albumem. Jednym z najlepszych w dyskografii.
Gdy dwa lata temu opisywałem swoje wrażenia po wysłuchaniu nagrań z płyty Popular Problems pełnej pięknej, delikatnej i klimatycznej muzyki, pozbawionej niepasujących Cohenowi i robionych na siłę hitów z remizy w stylu Dance Me To The End Of Love, nie wiedziałem, czy artysta dalej pójdzie tą drogą i czy w ogóle będzie jakiś dalszy ciąg. Spieszę więc donieść, że na You Want It Darker jest jeszcze lepiej, jeszcze bliżej klasycznych ballad z początku kariery, gdy od melodyjek pod publikę ważniejsze były emocje, a do ich wyrażenia wystarczała gitara i głos. Oczywiście nie przeszkadza delikatny żeński chórek czy nastrojowe smyczki, ale to właśnie aranżacyjna oszczędność, pełne pasji interpretacje i stale obecny mrok dodawały utworom uroku. I ten mrok powrócił na płycie You Want It Darker – adekwatnie do jej tytułu. Powiem nawet, że ze zdwojoną siłą. Cohen znów jest sobą, znów jest wielki, i jego fizyczne odejście nie ma tu nic do rzeczy. Znów porusza swą ascetyczną muzyką i osobistymi tekstami, w których dużo nawiązań do przeszłości, wspomnień dawnych miłości, a jeszcze więcej odniesień religijnych i dyskusji ze Stwórcą. Nawet w refrenie utworu You Want It Darker cytowane już „I’m ready, my Lord” poprzedza słowo „hineni” (z hebrajskiego „oto jestem” – gotów do służenia Bogu i akceptowania Jego woli, wypowiadane w Biblii przez Mojżesza i Abrahama).
Album przynosi 9 bardzo osobistych i podanych z klasą piosenek. Wszystkie są ponure i przygnębiające, utrzymane w mrocznym tonie, który jednak idealnie pasuje do tonacji głosu Cohena. Wrażenie pogłębia dostojny bas, subtelna gitara, posępny chór z synagogi w Montrealu i liryczne partie skrzypiec. To nie zmienia faktu, że utwory są naprawdę dobre, a niektóre wręcz świetne (You Want It Darker, It Seemed The Better Way, Traveling Light). Produkcja jest oszczędna (pomógł tutaj syn Leonarda Adam), eksponuje wokal mistrza, a wszelkie dodatki ubarwiające kompozycje są temu podporządkowane. Perfekcja w każdym calu. Piękny, emocjonalny, chwytający za serce album. Znakomite zwieńczenie wspaniałej kariery Kanadyjczyka.
Komentarze do: “LEONARD COHEN You Want It Darker”-
Asia R.
(14 listopada 2016 - 15:57)Za balladę Dance Me To The End Of Love kocham go najbardziej. Towarzyszyła mi przez wiele lat, czasami nawet ją sobie podśpiewuję. Z wiekiem i upływem lat nabiera głębszego znaczenia…
RIP Leonard