Półfinał Ligi Mistrzów to najważniejszy mecz tego sezonu dla Realu Madryt. Podobnie dla Manchesteru City, który poległ w lidze angielskiej i tylko poprzez europejskie rozgrywki może uratować twarz. O ile jednak dla Anglików już sam udział w półfinale to spory sukces (wszak są tutaj po raz pierwszy w historii), o tyle madrytczycy grają na tym etapie szósty raz z rzędu i ten wynik ich nie zadowala. Tutaj wszyscy oczekują awansu do finału i jedenastego triumfu Blancos. W tej sytuacji wydawało się więc, że po nudnym i zachowawczym meczu tydzień temu na Etihad, Królewscy na własnym terenie rzucą się na rywala i nie dadzą mu odetchnąć. Podobnie jak wczoraj zrobił to Bayern w pasjonującym pojedynku z Atlético. Wprawdzie ponad 30 strzałów i ponad 115 przebiegniętych kilometrów nie wystarczyło do awansu, ale do postawy Bawarczyków nie można mieć zastrzeżeń. Tymczasem Real na Bernabéu od pierwszej minuty grał wolno i spokojnie, jakby to był sparing w czasie pretemporady, a nie mecz o wszystko. Bez pasji, bez zawziętości, bez jaj – tak wyglądała gra gospodarzy, a goście byli jeszcze gorsi. W zasadzie nie byłoby o czym pisać, gdyby nie 20 minuta i kapitalny gol Garetha Bale’a po uderzeniu w samo okienko bramki Harta (piłka jeszcze otarła się o nogi Fernando). To był jedyny groźny strzał w ciągu pierwszych 45 minut. Goście odpowiedzieli w 44 minucie trafieniem w słupek, i to był ich pierwszy strzał na bramkę Navasa. Jeśli ktoś po wczorajszym meczu w Monachium mówił, że Atlético gra nudno, to jak określić grę Realu?
Chyba Zinédine Zidane myślał podobnie, bo w drugiej połowie po jego uwagach obejrzeliśmy nieco inną drużynę. Madrytczycy przyspieszyli i na efekty nie trzeba było długo czekać – w 52 minucie po fenomenalnym podaniu Bale’a idealną sytuację zmarnował Modrić, potem uderzenie Cristiano wybronił Hart, a w 64 minucie Bale trafił w poprzeczkę. Trudno powiedzieć, by Real grał dobrze, bo nadal w wielu zagraniach brakowało jakości, nadal wzorcowo marnowano okazje do kontry, podania były zachowawcze, a wybory zbyt bezpieczne, lecz wreszcie coś zaczęło się dziać na boisku. Tej pary nie starczyło na długo i pod koniec znów widzieliśmy piłkarskie szachy, jednak wynik się nie zmienił i to Real pojedzie do Mediolanu. Gra ofensywna kułała, lecz za grę obronną trzeba Blancos pochwalić. Inna sprawa, że przeciwnik był dzisiaj wyjątkowo słaby i trzeba uczciwie przyznać, że nie przystawał poziomem do pozostałej trójki półfinalistów. Przy zaledwie czterech próbach City nie oddało ani jednego celnego strzału na bramkę Navasa!
Zwycięzców się nie sądzi więc zapomnijmy o marnej grze i cieszmy się z czternastego awansu do finału Ligi Mistrzów. Powiem tylko, że taka forma na Atlético z pewnością nie wystarczy. Tam jest jedenastu walczaków i trzeba im przeciwstawić ambicję i charakter, a nie delikatną grę na pół gwizdka, ale tym się będziemy martwić 28 maja w Mediolanie. Na razie czas na radość, bo po 2 latach Madryt ponownie jest niekwestionowaną stolicą europejskiej piłki.
Plus meczu: Bale