Dużo gorzkich słów napisałem po ostatnim ligowym występie Królewskich z Las Palmas, bo też należało się jak rzadko kiedy. Panowie jednak wzięli to sobie do serca i w kolejnym spotkaniu zaprezentowali zupełnie inne oblicze. Jak zwykle – doktor Jekyll i pan Hyde. A teraz żarty na bok: drużyna ogarnęła się nie na skutek moich narzekań, tylko po ostrej reprymendzie Zidane’a zniesmaczonego postawą zawodników. Madrytczycy podejmowali dzisiaj Sevillę, drużynę nieobliczalną, nie bez powodu zajmującą piąte miejsce w tabeli La Liga, i mieli obowiązek nie tylko zmazać fatalne wrażenie zostawione na Wyspach Kanaryjskich, lecz także zrewanżować się za jesienną porażkę, od której zaczęły się problemy obecnego sezonu. Rewanż wypadł nadzywczaj okazale – Real wreszcie zagrał po królewsku, intensywnie i skutecznie, wbijając rywalowi 4 bramki samemu nie tracąc żadnej. Chociaż to zwycięstwo w meczu o pietruszkę, jednak smakuje podwójnie. Po pierwsze dlatego, że Real rzadko pokonuje ekipy z ligowego topu i każdy taki wynik cieszy, podobnie jak właściwa reakcja drużyny na zmasowaną krytykę. Po drugie napawa nadzieją, że w następnej kolejce wizyta na Camp Nou wcale nie musi zakończyć się wstydem i upokorzeniem, a na to niedawno się zanosiło. Nawet jeśli Barcelona jest kilka poziomów wyżej od Sevilli i trudno z nią nawiązać równorzędną walkę (nie przegrała od 39 spotkań i chce dalej śrubować ten wyjątkowy rekord), to tak grający Real jest w stanie podjąć wyzwanie.
Dzisiaj na Bernabéu kibice obejrzeli kapitalne widowisko. Było w nim wszystko, od szybkich akcji, pressingu i walki na całym boisku, przez świetne parady bramkarzy, słupki, poprzeczki, rzuty karne, po emocje związane z licznymi okazjami bramkowymi i błędami sędziowskimi, którymi można obdzielić kilka spotkań. Real podjął 26 strzeleckich prób i zdominował przeciwnika, którego akcje były może nieliczne, lecz bardziej składne i równie groźne. Bohaterami obu ekip byli bramkarze – Sergio Rico mimo wpuszczenia 4 bramek wybronił co najmniej drugie tyle, natomiast Keylor Navas znów został MVP meczu po raz kolejny potwierdzając swą znakomitą formę. To najlepszy gracz Realu w tym sezonie, prawdziwy kocur, który nie tylko wybronił rzut karny Gameiro po bezmyślnym faulu Varane’a (to trzecia obroniona jedenastka z czterech podyktowanych przeciw madrytczykom!), ale kilkukrotnie efektownie naprawił nonszalancję obrońców. Zwłaszcza w ostatnim kwadransie, gdy Królewscy upojeni wysokim prowadzeniem stracili koncentrację. Lecz wcześniej nie mieli litości. Już w 6 minucie po dośrodkowaniu Bale’a perfekcyjnym uderzeniem popisał się wracający po kontuzji Benzema, zawodnik najczęściej otwierający wynik meczu. Franuz rozegrał doskonałe zawody, podobnie jak Walijczyk, który chwilę potem trafił w słupek (a raczej Rico sparował jego strzał na słupek), po przerwie zaliczył poprzeczkę, a gdy wreszcie w 16 minucie zdobył bramkę, sędzia jej nie uznał dopatrując się pozycji spalonej, chociaż strzelec był ponad metr dalej od ostatniego obrońcy. Podobny błąd arbiter zaliczył po przerwie anulując bramkę Gameiro, jednak tam chodziło o centymetry. Błędu nie popełnił dyktując jedenastkę dla Sevilli, po której błysnął Navas, gdy jednak później Benzema był ciągnięty za koszulkę przez Grzegorza Krychowiaka, jego gwizdek już milczał. To nie był dobry dzień arbitra. Nie był też zbyt dobry dla Cristiano Ronaldo, który dwoił się i troił, uderzał często lecz na ogół prosto w bramkarza, a gdy już dostał szansę z rzutu karnego po faulu na Modriciu, zwyczajnie nie trafił w bramkę. Zrehabilitował się po kilku minutach podwyższając wynik na 2-0 po wzorcowym dograniu Danilo. Zaraz potem, w 66 minucie zrobiło się 3-0, bo swój kamyczek do ogródka dołożył wreszcie Bale. Trudno powiedzieć, ile w zagraniu Benzemy było celowości, a ile przypadku, niemniej Fraancuz zanotował efekowną asystę, a Walijczyk zdobył swą ligową bramkę nr 43 zostając najskuteczniejszym Brytyjczykiem w Primera División. Wreszcie BBC w komplecie i trafia każdy z tridente. Dzieła zniszczenia dopełnił Jesé – ostatnio perfekcyjny rezerwowy, prawdziwy joker, który zaraz po wejściu zdobywa bramki.
Bohaterów było więcej. Przede wszystkim Casemiro, który ponownie dowodzi, że pomijnie go wcześniej przez Zidane’a było błędem. Zapewnia spokój z tyłu, a ustawiony przed nim Kroos jest zupełnie innym zawodnikiem. Niemiec wreszcie zagrał na miarę swojego talentu, a tylko centymetrów zabrakło, by zakończył mecz z ładnym golem. Obrona spisywała się nieźle, aczkolwiek zbytnie rozluźnienie mogło i powinno było skończyć się bramką dla gości. To zdecydowanie do poprawy, podobnie jak sposób wyprowadzania piłki i organizowania akcji. Za wiele tu niedokładności, a najlepszym przykładem było podanie Jamesa wprost pod nogi rywala, gdy Real rozpoczał szybką kontrę. To dobre podsumowanie katastrofalnej formy kolumbijskiej gwiazdy poprzedniego sezonu. Po jego wejściu gra siadła, a gdy jeszcze pojawił się Isco i plątał się kręcąc te swoje zawiłe i nikomu niepotrzebne kółeczka, nie było na co patrzeć. Mimo wszystko mecz mógł się podobać, podobnie jak nastawienie graczy, którzy wreszcie rozegrali dwie równe połowy (pierwszy raz w sezonie?). Oby taką wolę walki zademonstrowali 2 kwietnia w Barcelonie, bo tam Real ma pewien rachunek do wyrównania.
Plus meczu: Navas, Bale, Benzema
Minus meczu: James