Po wczorajszym koncercie Barcelony z Getafe dzisiaj nadszedł czas na odpowiedź Realu. Madrytczycy polecieli na Wyspy Kanaryjskie zagrać ligowy sparing z Las Palmas, ekipą dzielnie walczącą o utrzymanie w Primera División. Królewscy, którym zawsze ciężko przychodzi odpowiednie wejście w mecz, od pierwszych minut prezentowali się bardzo mizernie. Nie mam słów wytłumaczenia dla niezdarnej i topornej gry drużyny, która ma apetyt na wygranie Ligi Mistrzów, a nie potrafi narzucić swoich warunków ligowemu beniaminkowi. Składne akcje Blancos można było policzyć na palcach jednej ręki, jeśli w ogóle takowe były. Z jednej strony oglądaliśmy waleczną, dobrze zorganizowaną i zmotywowaną ekipę gospodarzy, wymieniającą szybkie podania w akcjach, którym brakowało jedynie wykończenia. Z drugiej strony wybiegła zblazowana grupa piłkarzy, którym ewidentnie obce jest pojęcie szybkiego ataku, grających schematycznie, bez pomysłu, bez zaangażowania, bez pressingu, wybijających piłkę na oślep, niepotrafiących wymienić kilku podań, odpuszczających środek pola, i tak dalej, i tak dalej. Nie warto wymieniać, bo oglądanie takiej wersji Realu Madryt budzi wstyd i zażenowanie. Zwłaszcza mając w pamięci lekko i z polotem grających wirtuozów z Barcelony.
Koszmarnie grał Modrić, zwykle motor napędowy królewskich akcji, dzisiaj dokonujący złych wyborów i zwalniający każdą kontrę. Chorwat już na początku spotkania bezmyślną stratą sprokurował zagrożenie pod własną bramką, lecz uderzenie José świetnie wybronił Navas, na tle niemrawych kolegów jedyny pozytywnie wyróżniający się zawodnik gości. Na Estadio de Gran Canaria groźnych sytuacji było tyle co kot napłakał. Real jeśli atakował, to zbyt małą ilością graczy, a jego jedynym pomysłem na rozerwanie obrony gospodarzy były dośrodkowania. Zaledwie 4 celne strzały w całym meczu mówią same za siebie. W pierwszej połowie dwie dobre sytuacje zmarnował Ronaldo (jedną będąc sam na sam z Varasem), dobre wrażenie zrobił jedynie Ramos zdobywając w 24 minucie gola głową po rzucie rożnym. To znak firmowy kapitana.
Jeśli ktoś myślał, że Real po przerwie się obudzi, to spieszę donieść, że było jeszcze gorzej. Przez większość czasu dominowali piłkarze Las Palmas zamykając madrytczyków na ich połowie. Dwa groźne lecz niecelne uderzenia Bale’a to wszystko, na co było stać przepłaconych milionerów ze stolicy. Za to gospodarze z każdym kolejnym atakiem rośli w siłę. Biegali, walczyli o każdą piłkę, jakby od tego zależało życie, wygrywali pojedynki, pokazali wielkie serce i determinację, czyli wszystko to, czego zabrakło po drugiej stronie. Zostało to nagrodzone w 87 minucie, gdy wyrównał José. Wydawało się, że Królewscy poniosą karę za swój minimalizm, lecz właśnie wtedy pokazali charakter (albo uśmiechnęło się do nich szczęście) – w 89 minucie po rzucie rożnym Jesé zwycięskiego gola strzelił Casemiro i uratował honor Madrytu, chociaż i tak wynik był zagrożony do ostatniej minuty, gdy w głupi sposób z boiska wyleciał Ramos, bohater i zarazem antybohater wieczoru.
Tak oto Real wypełnił swój obowiązek – dzięki dwóm stałym fragmentom gry wymęczył 3 punkty ze słabym rywalem, ale ja się pytam: co z tego? Co z tego, skoro gra wygląda katastrofalnie? Żadna topowa drużyna w najsilniejszych ligach Europy nie prezentuje się tak fatalnie. To gdzie ta rewolucja Zidane’a? Gdzie ten nowy duch tej ekipy? Gdzie radość z gry? Gdzie podstawowe umiejętności piłkarskie? Grupa tak drewnianych grajków bez żadnej ambicji nie zasługuje na to, by przydziewać białe barwy Realu Madryt. Dość pobłażania i akceptowania takiej bylejakości i olewania swoich obowiązków. Jeśli francuski szkoleniowiec znów pochwali swych podopiecznych, to będzie znaczyło, że ma bardzo niskie wymagania i nie ma co liczyć na jakąkolwiek poprawę. Dzisiaj nikt nie udźwignął tego spotkania. Ani machający rękami Cristiano, ani pudłujący Bale, ani wolny i zagubiony Isco, spowalniacz Modrić czy niezdarny Carvajal. Większość graczy wykazała kompletny brak zaangażowania i grę na stojąco. Niniejszym zgłaszam więc oficjalne veto. Ja nie chcę takiego Realu. Nie chcę drżeć o wynik konfrontacji ze słabeuszami. Nie chcę Realu zdominowanego przez Las Palmas! Do licha, co to ma być w ogóle? Nie chcę co tydzień słuchać wyjaśnień, że mecz był trudny, że to wymagająy teren, że przeciwnik postawił ciężkie warunki, i innych podobnych bzdur. Panowie, najwyższa pora nauczyć się grać w piłkę. A jak wam się nie chce, to zmieńcie zawód i nie irytujcie fanów. Na razie szkoda czasu na oglądanie męczarni tych wyblakłych gwiazdorów.
Plus meczu: Navas
Minus meczu: Modrić, Isco, Cristiano Ronaldo, Bale