ANTIMATTER
Judas Table
2015
Antimatter to projekt muzyczny powołany do życia w Liverpoolu przez Duncana Pattersona, wcześniejszego basistę i autora tekstów Anathemy, oraz wokalistę Micka Mossa. Grupa proponuje muzykę z pogranicza ambientu i chilloutu, przesyconą elementami gotyckimi i triphopowymi, przez co jej twórczość porównywana była do Massive Attack, Portishead czy nawet Pink Floyd. W 2005 roku, po wydaniu trzech krążków Patterson odszedł z zespołu i obecnie mózgiem projektu pozostaje Mick Moss, zapraszający muzyków sesyjnych do współpracy przy nagrywaniu kolejnych albumów. Ten najnowszy nosi tytuł Judas Table i jak łatwo się domyślić, traktuje o szeroko pojętej zdradzie. Do judaszowego stołu autor przywołuje wszystkich ludzi, którzy kiedyś na pewnym etapie życia zawiedli jego zaufanie, co przypłacił wieloletnią depresją.
Kluczowe słowo w twórczości Antimatter to klimat. Grupa (to teraz one man show i może bardziej pasowałoby słowo „projekt”, ale z przyzwyczajenia pozostanę przy określeniu „grupa”) w wyjątkowy sposób potrafi budować emocje, jej nagrania przesycone są urzekającym podniosłym nastrojem, a najlepiej było to słyszalne na wczesnych płytach, z kapitalną Lights Out na czele. Wraz z odejściem Pattersona ta magia gdzieś uleciała, a po rockowym i jednostajnym Fear Of A Unique Identity zwątpiłem, że Antimatter będzie jeszcze stać na coś pięknego i chwytającego z serce. A jednak… Na Judas Table już od pierwszych dźwięków słychać, że jest inaczej. Że jest dobrze. Że Antimatter wraca do korzeni. Oczywiście nie ma szans na ambientowy odlot jak z Pattersonem, bo Moss skręcił w stronę rocka i już tu pozostaje, lecz tym razem jest to art rock najwyższych lotów. Klimatyczny opener z drżącym głosem Micka Black Eyed Man ma tylko jedną wadę – trwa zaledwie 6 i pół minuty, a wycisza się w momencie, gdy gitara się na dobre rozkręca. Majestatyczny charakter ma też Stillborn Empires, który w symfoniczno-gotyckim finale urzeka kobiecą wokalizą na tle skrzypiec i ciętych riffów. Killer „zabija” słuchacza konsekwentnie budowanym napięciem, jest tu sporo elektroniki i dużo więcej rockowych riffów, z kolei Comrades, Little Piggy, Hole i zamykający całość Goodbye to minimalistyczne, bardziej subtelne akustyczne kawałki, gdzie ważną rolę odgrywają instrumenty smyczkowe. Zestawu dopełniają mroczny, gotycki Can Of Worms utrzymany w klimatach ostatnich dokonań Anathemy, zmienny nastrojowo i rosnący z każdą chwilą Integrity oraz bardziej zachowawczy, urzekający swą melodyką utwór tytułowy.
The Judas Table to bardzo udany album. Dla nieprzyzwyczajonych może być nieco monotonny, wszystkie utwory są podobnie zbudowane i zaśpiewane, ale taka uroda Antimatter. Za to ich polubiłem i mnie takie melancholijne granie przekonuje. Piękne melodie, przestrzenne brzmienie, spójny charakter kompozycji, emocjonalne wykonanie, mnóstwo drobnych smaczków. Czego trzeba więcej? Może tylko zmroku za oknem i słuchawek na uszach…