Pisząc o marcowych meczach prawdy podkreślałem dobrą reakcję Realu po derbowym laniu i trzy kolejne wygrane. Jednak gra drużyny nie porywała i dopiero mecze z trudniejszymi rywalami miały odpowiedzieć na pytanie, czy właściwa forma wraca do Madrytu. Pierwsze z takich spotkań odbyło się właśnie dzisiaj, gdy na Estadio Santiago Bernabéu zawitał Villarreal, jedna z najlepszych ekip Primera División, prezentująca szybki, dokładny i efektowny futbol. Żółta Łódź Podwodna, bo tak nazywani są zawodnicy ze wspólnoty autonomicznej Walencji, w grudniu wygrała z Atlético na Calderón oraz sprawiła niedawno spore kłopoty Barcelonie, a w środę podejmie Katalończyków w rewanżowym meczu półfinału Pucharu Króla. Właśnie ten fakt zadecydował, że trener Marcelino oszczędzał siły piłkarzy i w Madrycie nie wystąpiło aż siedmiu zawodników z podstawowej jedenastki. Teoretycznie więc Królewscy mieli znacznie ułatwione zadanie. Jednak teoria to jedno, a boiskowa praktyka drugie. Przez pierwsze 45 minut przykro było patrzeć, jak technicznie lepiej wyszkolone rezerwy Villarrealu radziły sobie z bezbarwnymi Los Blancos. Gospodarze nie przeprowadzili ani jednej składnej akcji (!), a jedyne zagrożenie pod bramką Asenjo powstawało po rzutach rożnych, konkretnie raz – w 34 minucie, gdy strzał Varane’a o centymetry minął słupek. Cała reszta tej bezładnej kopaniny nie jest nawet warta wspomnienia. Bez pomysłu, bez szybkości, bez formy, bez niczego. Gra ofensywnego tria BBC wciąż woła o pomstę do nieba – nie może dziwić, że od stycznia sam Messo strzelił więcej bramek niż trzej gwiazdorzy Realu. Cristiano miał podobno wracać do dobrej dyspozycji, tymczasem zamiast wziąć odpowiedzialność za grę drużyny, której powinien być liderem, dreptał w okolicach pola karnego Villarrealu czekając, aż koledzy stworzą mu sytuację. Benzema zresztą podobnie (o ile dzisiaj w ogóle był na boisku, bo trudno było go zauważyć). Królewskim dopisało szczęście, że do przerwy nie przegrywali, bo w 12 minucie powinno być 0-1. Wtedy najpierw w sytuacji sam na sam świetną interwencją wykazał się Casillas, a dobitkę Moreno z pustej bramki wybił Carvajal.
Real rozegrał wyjątkowo kiepskie 45 minut i nie dał żadnych powodów do stwierdzenia, że kryzys minął. Środek pola nie istniał, akcje nie miały tempa, a piłkarze pomysłu, jak rozerwać obronę Yellow Submarine. Madrytczycy niby kontrolowali grę, niby mieli większe posiadanie, ale zupełnie nic z tego nie wynikało, nie oddali nawet jednego celnego strzału! Pressing gości wybijał Królewskich z rytmu, o ile w ogóle można tu mówić o jakimkolwiek rytmie. Real w 2015 roku grał słabo i nadal gra słabo. Różnica jest taka, że wymęczał zwycięstwa trafiając na kiepskie drużyny, zaś Villarreal nawet w rezerwowym składzie to nie Elche czy Deportivo. To dobrze poukładana ekipa i bez intensywności trudno z nią wygrać, trzeba pokazać coś więcej niż schematyczne wrzutki.
Po zmianie stron niewiele się zmieniło w jakości gry, bo przecież w ciągu 15 minut umiejętności nagle nikomu nie przybędzie, zmieniło się jednak nastawienie. Gwiazdorzy zaczęli biegać, a przyspieszenie gry już w 51 minucie przyniosło efekt – w jednej z akcji Bailly sfaulował Ronaldo, a Portugalczyk z 11 metrów uzyskał prowadzenie. Chwilę później wystawił patelnię Bale’owi, lecz Walijczyk strzelił Panu Bogu w okno. W 60 minucie akcję Marcelo zakończył rzut wolny z 20 metrów, ale Cris tradycyjnie przestrzelił. To chyba plus minus setny strzał z wolnego w tym sezonie, a bramek zero. Jednak coś zaczęło się dziać na boisku, niestety w obie strony. W 64 minucie po niefortunnej interwencji Kroosa Moreno precyzyjnym uderzeniem wyrównał pokazując madryckim gwiazdorom, jak się uderza. W 69 minucie w sytuacji sam na sam Ronaldo przegrał pojedynek z Asenjo, zaś chwilę później golkiper wybił jego główkę z samego okienka bramki. Real cisnął, na boisku zameldował się Jesé, ale został negatywnym bohaterem gdy w 84 minucie nie trafił do pustej bramki. Z drugiej strony sytuację miał Vietto lecz na posterunku ponownie stanął Iker Casillas. Piłkę meczową miał na głowie Ronaldo w 91 minucie, jednak nie trafił i tak oto pierwszy remis Realu Madryt w sezonie 2014/2015 stał się faktem, zaś przewaga nad Barceloną zmalała do 2 punktów. Królewscy przespali pierwszą połowę, w drugiej zagrali lepiej lecz nie na tyle dobrze, by wygrać z rezerwami Villarrealu. To wstydliwy wynik i jasne określenie, w którym miejscu znajduje się drużyna Ancelottiego. Nadal jest daleka od formy i oblała już pierwszy marcowy egzamin. A przecież dwa kolejne będą jeszcze cięższe – najpierw wizyta na gorącym stadionie San Mamés, a 22 marca wyjazd na Camp Nou. W tych meczach Real może wygrać mistrzostwo. Może je także przegrać. Margines błędu się skończył. Trzeba pokazać charakter i dać z siebie znacznie więcej niż dzisiaj na Bernabéu.
Plus meczu: Casillas
Minus meczu: Benzema