MARILYN MANSON
The Pale Emperor
2015
Brian Hugh Warner, znany światu pod pseudonimem Marilyn Manson, w XXI wieku regularnie co 3 lata raczy nas nową płytą swojego zespołu i nie inaczej jest na początku 2015 roku. Dyżurny skandalista rocka lat 90. noszący dziwaczne stroje i mocny makijaż, słynący z kontrowersyjnych tekstów i szokujących zachowań (zarówno na scenie, jak i poza nią), w ostatnich latach znacznie się ustatkował. Również i jego muzyka straciła świeżość, czego najlepszym dowodem chociażby poprzednia płyta Born Villain. Miała być powrotem do korzeni i rozwinięciem pomysłów z niezłej The High End Of Low, a okazała się pustym niewypałem. Jednak rockowych artystów nigdy nie wolno skreślać – zawsze mogą nas zaskoczyć nagłą eksplozją twórczą i powrócić w wielkiej formie. Dokładnie tak zrobił Marilyn Manson płytą Pale Emperor. To nie tylko nawiązanie do starych, dobrych lat. Moim zdaniem to jego najlepszy album ever, z odpowiednim wyważeniem proporcji między ciężkostrawnym industrialem a hitową melodyjnością, z nawiązaniami do klasyki i sporą porcją surowego, ciekawie przetworzonego bluesa. Tak tak, to nie pomyłka – na Pale Emperor jest sporo bluesowych inspiracji. Po serii przeciętnych wydawnictw tym krążkiem Marilyn Manson właściwie narodził się na nowo. Wydoroślał? Spoważniał? Czy tylko na moment zmienił maskę? Czas pokaże…
Zastanawiałem się, czy opisywać poszczególne utwory, lecz złapałem się na tym, że wtedy niemal o każdym musiałbym wspomnieć. Tyle tu dobrego grania, że szkoda byłoby coś pominąć. Stylistyczna spójność, wyrównany poziom i wspólny klimat nieco nawiązujący do starszych nagrań grupy to duże zalety wydawnictwa. Nie ma mowy o braku wyrazistości jak 3 lata temu, chociaż oczywiście Blady Cesarz nie celuje w listy przebojów. Jest ponad to, aczkolwiek każdy z kawałków spokojnie mógłby zaistnieć w rockowych stacjach. Za bogactwo brzmienia i muzykę na Pale Emperor, nieco odmienną od wcześniejszych dokonań grupy, odpowiada Tyler Bates, twórca soundtracków do wielu filmów, również do serialu Californication, w którego 6 sezonie gościnnie wystąpił Manson. Bates nie tylko skomponował utwory, lecz również zagrał na większości instrumentów podczas sesji nagraniowych, będąc autorem napędzających płytę znakomitych riffów gitarowych. Może to był klucz do sukcesu? Mniejsza z tym. Najważniejsze, że odświeżenie formuły wyszło kapeli na zdrowie. Okazało się, że można połączyć ogień i wodę – Pale Emperor to album mroczny i zarazem przebojowy, surowo brzmiący, pełen seksownego brudu ale jednocześnie elegancki i perfekcyjnie wyprodukowany, przemyślany i dopracowany w każdym szczególe, prawdziwe dzieło wrażliwego muzyka, a nie ukrytego pod maską błazna i ekscentryka. Jeśli ktoś koniecznie chce pytać o najlepsze utwory powtórzę: takich nie ma. Wystarczy wysłuchać trzech pierwszych, i już będzie dokładnie wiadomo, o co chodzi: drapieżny, oparty na bluesowych zagrywkach Killing Strangers (by the way: wykorzystany w filmie John Wick) to kwintesencja tego, co będzie dalej; wydany na singlu industrialno-taneczny Deep Six to jeden z niewielu wyraźnych ukłonów do przeszłości, z kolei pilotujący płytę Third Day Of A Seven Day Binge to już typowo bluesowe mruczando w rytm kołyszącej melodii – prawdziwy szok dla fanów i jakże urocza niespodzianka dla wszystkich pozostałych. Ja wyróżnię jeszcze samą końcówkę albumu, a konkretnie gotycki i ciężki niczym walec Birds Of Hell Awaiting oraz apokaliptyczny, powoli sunący Odds Of Even. O takie granie nigdy bym Marilyn Manson nie posądził. A w wersji deluxe dostajemy jeszcze trzy akustyczne numery, które idealnie uzupełniają to, czego wysłuchaliśmy w finale.
Marilyn Manson zapuścił się w nowe dla siebie rejony i wyraźnie odżył jako artysta. Nagrał znakomity album i mogę tylko żałować, że kolejny ukaże się dopiero za 3 lata. A może nie? Może niepokorny lider formacji pójdzie za ciosem i przyspieszy proces twórczy? Cieszy sam fakt, że po raz pierwszy od dawna dał powody, by wyczekiwać na jego nową muzykę.