Zwykło się mówić, że nieszczęścia chodzą parami lecz dwie kolejne porażki (licząc mecz towarzyski – nawet trzy) to coś niezwyczajnego w Realu Madryt, zwłaszcza po serii 22 kolejnych zwycięstw. Każda seria kiedyś się kończy, jednak styl prezentowany w 2015 roku przez Królewskich musi niepokoić dużo bardziej niż wyniki. Pozornie nic się nie stało – drużyna prowadzi w Lidze, gra w 1/8 Ligi Mistrzów i mimo wszystko wciąż ma szansę awansować w Pucharze Króla. To jednak tylko pozory w świetle tego, co panowie z Madrytu pokazują w ostatnich spotkaniach. Pozwolę więc sobie na drobną refleksję podobnie jak po fatalnym początku obecnego sezonu, kiedy winą za brak stylu i wyników obarczałem szkoleniowca madrytczyków. W tej kwestii wiele się nie zmieniło – różnica jest tylko taka, że przez 3 miesiące Ancelotti zbierał zasłużone pochwały bo Real przez 22 spotkania imponował i zadziwiał. Wygrywał wszystko, może nie zawsze prezentując grę efektowną i widowiskową, jednak zawsze piekielnie skuteczną. Nie pora pisać o rekordach – zrobiłem to w podsumowaniu roku 2014. Teraz mamy nowy rok, wraz z nim nowe nadzieje i pragnienie wygrywania kolejnych trofeów. W tym kontekście forma klubowych mistrzów świata z ostatnich spotkań budzi poważny niepokój.
Krótko przypomnę ostatnie wydarzenia. Zaczęło się od wygranego 2-0 finału KMŚ po brzydkiej i zupełnie nijakiej grze. Potem mieliśmy porażkę 2-4 w towarzyskim meczu z Milanem, który teraz nie jest żadnym mocarzem, zajmuje miejsce w środku tabeli Serie A i nie ma prawa strzelić 4 bramek Realowi. Jak ktoś oglądał to spotkanie wie, że był to najniższy wymiar kary – Milan był lepszy, szybszy, dokładniejszy i mógł wygrać znacznie wyżej. To był czytelny sygnał, lecz Carletto uspokajał, że nic się nie stało, że drużyna ma się dobrze. Jak dobrze, zobaczyliśmy kilka dni później, gdy Valencia zakończyła passę zwycięstw i łatwo ograła madrytczyków będąc lepszą w każdym aspekcie sztuki piłkarskiej. Trener dalej mówił, że wszystko OK, że brakło szczęścia a nie intensywności, i lekceważył przytoczone statystyki, że jego piłkarze w tym spotkaniu przebiegli zaledwie 97 kilometrów (co oznacza, że grali na stojąco). Kolejny mecz to jeszcze większy wstyd – porażka z Atlético i niechlubny rekord trenera: Carlo Ancelotti został pierwszym szkoleniowcem, który 3 razy z rzędu przegrał derby stolicy.
Co więc jest nie tak? Najprościej napisać: wszystko. Te same błędy wymieniam w każdej relacji: brak zgrania, brak dokładności, brak szybkości, brak gry z klepki (czyli z pierwszej piłki, bez przyjęcia), brak łamania schematów i fantazji w ofensywie, brak gry bez piłki i wychodzenia na pozycje. Sporo tego. Nie posądzam piłkarzy o brak zaangażowania, ale faktem jest, że te wszystkie elementy występują tylko sporadycznie, a od Realu mamy prawo wymagać więcej niż od innych. Gołym okiem widać zmęczenie piłkarzy, co w połowie sezonu nie ma prawa wystąpić. Do tego dochodzą zupełnie niezrozumiałe braki w wyszkoleniu (np. odskakująca Benzemie piłka przy przyjęciu), niepotrzebne faule (Arbeloa z Atlético) oraz głupota Ramosa, której powinno się poświęcić osobny akapit. Oszczędzę drugiego kapitana, ale już najwyższy czas, by facet dorósł i dojrzał do tej roli. Dobrze, że czasem strzela ważne bramki, ale przez jego idiotyczne zachowania i nonszalancję Real przegrywa ważne mecze. To Ramos strzelił w kosmos decydującą jedenastkę w walce o finał Ligi Mistrzów z Bayernem, to Ramos zawalił decydujący dla losów mistrzostwa marcowy mecz z Barceloną, to wreszcie Ramos zawalił sprawę w środę z Atlético (bo do rzutu karnego Real dawał sobie radę, a rywal nie miał żadnych sytuacji). Trochę zbyt dużo tego jak na człowieka, który chce być drugim najlepiej opłacanym zawodnikiem drużyny. Dodatkowo irytuje jego zarozumiałość i brak pokory – po meczu zamiast narzekać na sędziego powinien przeprosić za swój błąd, bo faul był oczywisty. Ale zostawmy Ramosa, nie on jest największym problemem. Te wszystkie wymienione zaniechania to wina trenera. On jest kapitanem, on rządzi i on to powinien widzieć. Carletto zrobił wiele dla klubu i dwie porażki nie podważą jego pozycji, jednak powtarzane na konferencjach banały denerwują tak samo jak buta Ramosa. Jeśli trener nie widzi problemów, to jak ma je zlikwidować? Same nie znikną. Jeśli drużyna strzelała średnio 3-4 bramki, a nagle w 2 meczach zdobywa tylko jedną i nie umie tworzyć klarownych sytuacji, to chyba coś jest na rzeczy? Mourinho może miał swoje wady, ale miał odwagę nazywać rzeczy po imieniu i potrafił przyznać, gdy drużyna grała źle.
Mam nadzieję, że to tylko zasłona dymna (choć chyba sam w to nie wierzę), że Ancelotti mówi co musi, a swoje wie, bo w końcu jest kim jest i nie znalazł się tu przypadkowo. Zakładam, że wie, na czym polega nowoczesny futbol i chociaż nie okazuje uczuć, a na meczach siedzi jak mruk, to jednak przeżywa je po swojemu. Nie wypada mu przyznać, że Real gra źle, za wolno, że nie stwarza sytuacji, że forma niektórych piłkarzy pozostawia wiele do życzenia, lecz przecież musi to widzieć. I musi na to zareagować. Mam nadzieję, że historia zatoczy koło (po wrześniowej porażce z Atlético Królewscy rozpoczęli marsz w górę i wygrali 22 mecze) i od najbliższego meczu z Espanyolem Real się odrodzi. Chcę, by oglądanie jego meczów znów dostarczało frajdę, a nie było męką dla oczu, jak ostatnio. Przecież to nadal ci sami wielcy piłkarze, nawet jeśli niektórzy są pod formą. Nie ma wytłumaczenia, że nie potrafią odpowiednio zareagować gdy przegrywają, że nie tworzą zagrożenia, że grają schematycznie. Wystarczy tylko przyspieszyć grę i zacząć biegać, gnębić rywala, stosować pressing i efekty się pojawią. Bez tego mecz sam się nie wygra. Tego musi wymagać ten wiecznie spokojny i stonowany trener, bo dalsze udawanie, że wszystko jest dobrze, nie ma najmniejszego sensu. Pora zdjąć różowe okulary. Czasu wcale nie jest zbyt wiele bo powoli wchodzimy w decydującą fazę sezonu, a już za tydzień Real może odpaść z rozgrywek, które wygrał 9 miesięcy temu. To sprawa wyjątkowo prestiżowa – Realowi nie wypada wciąż dostawać batów od lokalnego rywala, z którym przez kilkanaście lat wygrywał każdy mecz. Tymczasem Ancelotti ma z Simeone ujemny bilans (3 wygrane, 2 remisy i 4 porażki) i zmiana tego faktu powinna być dla niego wystarczającą motywacją. Czekam na przekonującą wygraną w sobotę z Espanyolem i czwartkową remontadę z Atlético. Nie ma innej opcji.