NEIL YOUNG
Storytone
2014





Neil Young – kanadyjski autor poetyckich, filozofujących piosenek, to ważna postać dla szeroko pojętej muzyki rockowej. Nagrywa od niemal 50 lat i wcale nie wybiera się na emeryturę. Właśnie wydał nowy album, który z przykrością zamierzam opisać. Dlaczego z przykrością? Bo doceniając klasę artysty, zupełnie nie akceptuję jego łzawego, akustycznego oblicza, jakie zaprezentował na Storytone. W przeciwieństwie do rockowej twarzy, jaka zdominowała znakomity krążek Psychedelic Pill z 2012 roku. Może dlatego, że wtedy towarzyszył mu zespół Crazy Horse? Mam wrażenie, że to był wyjątek, bo zarówno Americana, jak i niedawny zestaw standardów A Letter Home były tak nudne, że przez delikatność odpuściłem komentarz. Nowe wydawnictwo również zawiera 10 smętnych, folkowych kompozycji, i chyba taki właśnie jest prawdziwy Neil Young AD 2014. Storytone ma jednak pewną zaletę w stosunku do w/w – w wersji deluxe otrzymujemy dodatkowy krążek, na którym te same utwory nagrano z 92-osobową orkiestrą i chórem. Też nudzą, ale już nieco mniej niż ich oryginalne, solowe wersje.
Każdą płytę można oceniać na różne sposoby. Ktoś powie, że nie wypada krytykować artysty tylko za to, że śpiewa numery folk czy country. Może i nie, ale wiem, na co faceta stać. Wielkim wokalistą nigdy nie był, ale potrafił pisać świetne rockowe kawałki. Jeśli teraz woli melodeklamacje do mandoliny czy harmonijki, to ja bardzo dziękuję. Może za kolejne 50 lat, gdy mi stuknie setka, docenię takie granie. Jeśli ktoś tego właśnie szuka, podobała mu się Americana czy A Letter Home, polubi też Storytone (tytuł będący nazwą elektrycznego pianina z 1939 roku idealnie pasuje do zawartości albumu). Ja nie znajduję tu niczego interesującego, a jedna gwiazdka tylko za wersje z big bandem i orkiestrą. Ponieważ jednak Neil Young to muzyczny kameleon więc z pewnością jeszcze kiedyś znów zmieni twarz i zaprezentuje bardziej rockowe oblicze. Takie nie dla starych dziadków.