SINEAD O’CONNOR I’m Not Bossy, I’m The Boss

Sinead O'Connor Not Bossy recenzjaSINEAD O’CONNOR
I’m Not Bossy, I’m The Boss
2014

Debiut Sinéad O’Connor w 1987 roku zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Niestety już na drugiej płycie artystka spokorniała i już nigdy nie zbliżyła się do poziomu albumu The Lion And The Cobra. Miewała tylko niezłe momenty na słabych i nijakich krążkach, a większe emocje od muzyki budziły jej kontrowersyjne zachowania i prowokacyjne wypowiedzi. Nie będę się powtarzał, bo pisałem o tym szerzej recenzując wydaną 2 lata temu płytę How About I Be Me (And You Be You)?, równie bezbarwną jak jej cała twórczość (za wyjątkiem debiutu oczywiście). Mimo zapowiedzi, że teraz będzie inaczej, po nowy album wokalistki sięgnąłem bardziej z obowiązku niż dla przyjemności. I… trochę się zdziwiłem. Na I’m Not Bossy, I’m The Boss nie ma śladu po folkowych usypiaczach, jakie serwowała nam przez ostatnią dekadę. Jest radosna, pogodna muzyka, momentami przebojowa, a co najważniejsze – bardzo zróżnicowana stylistycznie. Same kompozycje może nie porywają, ale płyty bez bólu da się wysłuchać do końca, a to już całkiem nieźle. Widać (albo: słychać), że Irlandka jest w dobrej formie i wszelkie osobiste problemy zostawiła za sobą.
   Sinéad ma talent, to od dawna wiadomo i nie ma sensu rozwodzić się nad jej możliwościami głosowymi. Potrafi dobrze śpiewać, ale i tak clou programu są kompozycje. Można mieć najlepszy głos, ale nie mieć co śpiewać. Drugie pytanie brzmi: jak oceniać Irlandkę? Czy po serii folkowych, wyciszonych albumów oczekiwać od niej popowych przebojów? Czy raczej traktować jako inną wersję PJ Harvey? Wtedy nie czekamy na hity, nie szukamy potencjału komercyjnego. Ale skąd w takim razie tandetne melodie w rodzaju Take Me To Church czy Where Have You Been, które jasno dowodzą, że autorka nadal szuka przebojów, i to nie tych z górnej półki. Najłatwiej napisać tak: Sinéad O’Connor to artystka nietuzinkowa i nie da się jej łatwo sklasyfikować. Obok wspomnianych niewypałów i kilku nudnych utworów na wstępie płyty oferuje też kompozycje godne uwagi, które warto zauważyć i może nawet zapamiętać. Niezbyt reprezentatywna dla albumu, delikatna The Vishnu Room (to miał być tytuł płyty), spokojna, łatwiejsza w odbiorze 8 Good Reasons czy przejmująca, narastająca aż do rockowego, jazgotliwego finału Harbour. To raptem tylko 3 piosenki więc nie sposób jakoś drastycznie podnieść oceny całego albumu (bo reszta jest raczej mizerna – czasem trochę mniej, czasem bardziej), jednak zmiana na plus jest zauważalna. Nie wiem, co będzie dalej, ale jeśli pani O’Connor naprawdę wyszła na prostą i skupi się na muzyce, a nie wszelkich innych sprawach i niepotrzebnych skandalach, być może jeszcze nas pozytywnie zaskoczy. Płytą I’m Not Bossy, I’m The Boss wyszła z cienia nijakości i bezbarwności, który spowijał ją przez długie lata.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: