JOE BONAMASSA
Different Shades Of Blue
2014
Joe Bonamassa to amerykański gitarzysta i wokalista, na którego nowe płyty zawsze czekam z przyjemnością. Dwa lata temu rzucił mnie na kolana albumem Driving Towards The Daylights, teraz oferuje dzieło może mniej udane (bo tamten krążek jest po prostu poza zasięgiem), ale i tak stojące na poziomie dla wielu nieosiągalnym. Nawet jeśli zawodzą niektóre kompozycje (tym razem wszystkie autorstwa Bonamassy), gitara mistrza czaruje zawsze tak samo. Facet ma dopiero 37 lat, całe życie jeszcze przed nim, a już jest wielkim klasykiem bluesa.
Different Shades Of Blue zaczyna się wybornie: Hey Baby (New Rising Sun) to zaledwie minutowe intro do genialnego utworu Oh Beautiful!, moim zdaniem najwspanialszego w całej dyskografii Bonamassy. Jest klimat, kapitalne riffy, jest potęga i moc. Wprawdzie mocno zalatuje Black Dog Led Zeppelin, lecz śmiem twierdzić, że tamten klasyczny kawałek może temu buty czyścić. To się nazywa inspiracja – Joe wziął z klasyki to, co najlepsze, i sam stworzył coś wielkiego. Jak łatwo zgadnąć, wszystkie kolejne kompozycje stoją o poziom (lub dwa) niżej, ale i tak jest czego słuchać. Heartache Follows Wherever I Go czy tytułowa Different Shades Of Blue to całkiem dobre piosenki, dla zwolenników wolniejszego grania jest Never Give All Your Heart oraz typowa pościelówa So, What Would I Do na samym końcu. Reszta nagrań nie wyrasta ponad przeciętność i nie jest warta wspomnienia – wydaje mi się, że artystę stać na więcej, bo sama gra na gitarze i świetne riffy to trochę za mało. Nie pomagają też użyte w nadmiarze dęciaki kompletnie rujnujące niektóre z nagrań. W efekcie dostajemy jedną perłę, kilka przyzwoitych, solidnych nagrań i kilka zupełnie mizernych. Czyli w sumie dość średnio.
Mam słabość do Bonamassy i, jak wspomniałem we wstępie, czekam na jego płyty. Będę cierpliwie czekał na kolejną, bo wiem, że ten artysta dostarczy mi jeszcze wiele emocji i wzruszeń. Tym razem nie do końca wyszło, chociaż początek był niezwykle obiecujący.