LINKIN PARK
Hunting Party
2014





Nie ma czadu – cytat z piosenki Michała Wiśniewskiego posłużył mi do oceny Living Things – ostatniej płyty Linkin Park sprzed 2 lat. Recenzję zakończyłem słowami: wierzę, że będzie lepiej. Teraz z dumą ogłaszam, że jest lepiej. Wydany niedawno krążek Hunting Party to powrót do rockowych korzeni. Może to nie muzyka na miarę debiutu (drugiego Hybrid Theory nigdy nie będzie i trzeba ten fakt zaakceptować), ale z pewnością najmocniejsza od dekady płyta Kalifornijczyków. Myślę, że z powodzeniem może być stawiana zaraz za Meteorą. Hałaśliwa, rozwrzeszczana, zrobiona naprawdę z wykopem, przypominająca, dlaczego Linkin Park byli kiedyś nazywani bogami nu metalu. Wreszcie grają brudne gitary a nie elektroniczne popierdułki, riffy są soczyste, brzmienie ciężkie i potężne (za produkcję odpowiada sam zespół), a agresywne kompozycje chwilami wgniatają w fotel. To nie ugrzecznione pitolenie pod stacje radiowe (może poza Until It’s Gone i jeszcze Final Masquerade), by na siłę wylansować przebój – zamiast tandentnej komerchy mamy bezkompromisowe, ostre rockowe łojenie. I bardzo dobrze!
W zasadzie trudno jakoś specjalnie wyróżniać poszczególne kawałki. Od pierwszego momentu słychać, że żartów nie będzie – opener Keys To The Kingdom to Hunting Party w pigułce: zadziorny kawałek z rapującymi wstawkami Mike’a i melodyjnym refrenem Chestera. Tak samo jest w kolejnych numerach, z kapitanym singlowym Guilty All The Same na czele. Może być przebojowo bez popadania w banały? Może! Oczywiście to nic nowego – taki drapieżny (ulubione ostatnio słowo Mike’a Shinody) Linkin Park już słyszeliśmy na początku stulecia, i właśnie taki Linkin Park ludzie pokochali. Może muzykom był potrzebny okres odpoczynku, złagodzenia brzmienia, elektronicznych eksperymentów – dobrze jednak, że już więcej nie błądzą i powrócili do tego, co im wychodziło najlepiej. Żeby też przesadnie nie wychwalać muszę uczciwie dodać, że nie cały krążek jest tak udany i niektóre utwory (lub ich fragmenty) trochę nie pasują do tego nowego/starego ciężkiego image’u, to jednak tylko drobiazgi, bo płyta jest naprawdę solidna i to w stricte rockowym znaczeniu. Stąd wysoka ocena i szacun za udany powrót do mocnego, bezkompromisowego grania. Już teraz niecierpliwie czekam na kolejny album.
W zasadzie trudno jakoś specjalnie wyróżniać poszczególne kawałki. Od pierwszego momentu słychać, że żartów nie będzie – opener Keys To The Kingdom to Hunting Party w pigułce: zadziorny kawałek z rapującymi wstawkami Mike’a i melodyjnym refrenem Chestera. Tak samo jest w kolejnych numerach, z kapitanym singlowym Guilty All The Same na czele. Może być przebojowo bez popadania w banały? Może! Oczywiście to nic nowego – taki drapieżny (ulubione ostatnio słowo Mike’a Shinody) Linkin Park już słyszeliśmy na początku stulecia, i właśnie taki Linkin Park ludzie pokochali. Może muzykom był potrzebny okres odpoczynku, złagodzenia brzmienia, elektronicznych eksperymentów – dobrze jednak, że już więcej nie błądzą i powrócili do tego, co im wychodziło najlepiej. Żeby też przesadnie nie wychwalać muszę uczciwie dodać, że nie cały krążek jest tak udany i niektóre utwory (lub ich fragmenty) trochę nie pasują do tego nowego/starego ciężkiego image’u, to jednak tylko drobiazgi, bo płyta jest naprawdę solidna i to w stricte rockowym znaczeniu. Stąd wysoka ocena i szacun za udany powrót do mocnego, bezkompromisowego grania. Już teraz niecierpliwie czekam na kolejny album.