LINKIN PARK
Hybrid Theory
2000
R2R
Linkin Park to dzisiaj jeden z najważniejszych zespołów szeroko pojętej sceny rockowej. Jednak w czasie debiutu 12 lat temu, ich muzyka była czymś kompletnie nowym. Niby dość prosty patent – połączenie ostrego rockowego grania z elektroniką i rapem. A jednak nikt przed nimi tego nie potrafił tak dobrze zrobić. Na debiutanckiej płycie kalifornijskiej kapeli proporcje między gatunkami są wyważone idealnie, dzięki czemu muzyka brzmi świeżo i nowocześnie. Wszystkiego jest w sam raz. Krótkie, energetyczne piosenki, bez niepotrzebnych solówek i udziwnień, do tego bardzo różnorodny śpiew – dialogi wokalne Chestera Benningtona i Mike’a Shinody są bardzo mocnym punktem albumu. Głos Chestera przybiera tu wszelkie możliwe formy – od delikatnego szeptu po rozdzierający krzyk.
Dzięki melodyjnym kompozycjom i dobrze rozłożonym akcentom płyta dociera do każdego słuchacza (oczywiście poruszamy się w granicach szeroko rozumianego rocka). Słychać hardcorowe klimaty w stylu Deftones, Limp Bizkit czy Korn, okraszone elektroniką a la Ninie Inch Nails, i całą masą hip-hopowych ozdobników, co zebrane razem tworzy piorunującą mieszankę. Na ten rodzaj grania wymyślono nawet nową nazwę – new metal, pisane cześciej nu metal. I właśnie Linkin Park uznawany jest za pioniera gatunku, którego przecież nie wymyślił.
Słuchając po latach Hybrid Theory złapałem się na tym, że w zasadzie nie ma tu słabych utworów. Z każdego bije ogromna moc i energia, od pierwszej do ostatniej sekundy. Nie ma sensu wymieniać poszczególnych piosenek, bo wszystkie są świetne i zrobione według tego samego schematu. Oczywiście jedne bardziej podchodzą pod rap, inne są stricte rockowe, ale poziom jest zachowany. Z tego albumu wydano aż 5 singli i każdy lądował na szczytach list przebojów. Duża w tym zasługa atrakcyjnych teledysków, puszczanych do znudzenia przez Vivę i MTV (zwłaszcza do utworu In The End). Niesamowita popularność zespołu utrzymana jest do dzisiaj, chociaż grupa nigdy nie zbliżyła się już do tego poziomu. Złagodniała, poszła w kierunku eksperymentów brzmieniowych i zwiększenia elektroniki, a gitary zastąpiła komputerami. Ostatnia płyta Living Things daje nadzieję, że zespół łapie właściwy rytm, ale to już inna historia. Na szczęście zawsze możemy sięgnąć po Hybrid Theory.
Dzięki melodyjnym kompozycjom i dobrze rozłożonym akcentom płyta dociera do każdego słuchacza (oczywiście poruszamy się w granicach szeroko rozumianego rocka). Słychać hardcorowe klimaty w stylu Deftones, Limp Bizkit czy Korn, okraszone elektroniką a la Ninie Inch Nails, i całą masą hip-hopowych ozdobników, co zebrane razem tworzy piorunującą mieszankę. Na ten rodzaj grania wymyślono nawet nową nazwę – new metal, pisane cześciej nu metal. I właśnie Linkin Park uznawany jest za pioniera gatunku, którego przecież nie wymyślił.
Słuchając po latach Hybrid Theory złapałem się na tym, że w zasadzie nie ma tu słabych utworów. Z każdego bije ogromna moc i energia, od pierwszej do ostatniej sekundy. Nie ma sensu wymieniać poszczególnych piosenek, bo wszystkie są świetne i zrobione według tego samego schematu. Oczywiście jedne bardziej podchodzą pod rap, inne są stricte rockowe, ale poziom jest zachowany. Z tego albumu wydano aż 5 singli i każdy lądował na szczytach list przebojów. Duża w tym zasługa atrakcyjnych teledysków, puszczanych do znudzenia przez Vivę i MTV (zwłaszcza do utworu In The End). Niesamowita popularność zespołu utrzymana jest do dzisiaj, chociaż grupa nigdy nie zbliżyła się już do tego poziomu. Złagodniała, poszła w kierunku eksperymentów brzmieniowych i zwiększenia elektroniki, a gitary zastąpiła komputerami. Ostatnia płyta Living Things daje nadzieję, że zespół łapie właściwy rytm, ale to już inna historia. Na szczęście zawsze możemy sięgnąć po Hybrid Theory.