MAGNUM Escape From Shadow Garden

Magnum Escape From Shadow Garden recenzjaMAGNUM
Escape From Shadow Garden
2014
altaltaltaltalt

W 2012 roku zachwycałem się płytą On The 13th Day, którą niczym feniks z popiołów odrodził się brytyjski kwintet Magnum. Cechowała ją spora doza przebojowości, rockowy pazur i młodzieńcza wręcz energia bijąca niemal z każdej kompozycji muzyków, którzy grają ze sobą ponad 40 lat. Minęły 2 lata, panowie wydali kolejny krążek i… pozornie nic się nie zmieniło. Pozornie. Na Escape From Shadow Garden wszystko jest niemal tak samo – płyta kusi atrakcyjną okładką, brzmienie jest znakomite, głos Boba Catleya mocny i drapieżny, tylko… tylko utwory słabe jak barszcz. Samo to zdanie praktycznie wystarczy za komentarz. Na płycie są znakomite momenty, ale to tylko chwile, gdy zespół osiąga poziom zbliżony do tego sprzed 2 lat. Większość kompozycji jest bezbarwna i zaraz po wybrzmieniu umyka z pamięci, nawet jeśli niektóre z nich ozdobiono ciekawą solówką gitarową. Zaczyna się znakomicie – Live Til’ You Die to podniosły artrockowy kawałek, w którym jest wszystko, za co podziwiam tę grupę. Dla mnie najlepszy utwór albumu. Pochwały należą się też za ostry i bezkompromisowy, zagrany z werwą Too Many Clowns i bardziej hitowy Burning River – tak powinna grać kapela hardrockowa. Może w tych numerach daleko do maestrii z poprzedniego albumu, ale to jest właściwy kierunek. Szukanie na siłę przebojów na bazie miałkich, jednostajnych melodii nie wychodzi grupie na zdrowie. Przykład? The Art Of Compromise, równie nijaki Don’t Fall Asleep czy snujący się bez końca Midnight Angel. Takie rockowe pitu pitu, nudne i bez polotu. Lepiej wypada Falling For The Big Plan, bo tu przynajmniej refren jest fajny i energetyczny. Szkoda, że poszczególne zwrotki w innym rytmie. Można też wyróżnić Crying In The Rain – sunący niczym walec, niezbyt oryginalny bo mocno sabbathowski w klimacie utwór, utrzymany w średnim tempie, ale dający jasny i konkretny przekaz.
   Jak wspomniałem wcześniej, na nowej płycie Magnum są niezłe momenty, nieco zagubione pośród kompozycji przeciętnych i bezbarwnych, których jest zbyt wiele. Oczywiście to i tak poziom dla wielu nieosiągalny, bo w końcu mamy do czynienia z prawdziwymi weteranami, którzy zjedli zęby na hardrockowej muzyce. Wprawdzie nie przydzielam gwiazdek za zasługi, wiek czy doświadczenie, ale panowie grają sprawnie, wokalista śpiewa rewelacyjnie, więc mimo znacznej obniżki formy podciągnę ocenę do 3. Wierzę jednak, że to nie ostatnie słowo Brytyjczyków. Następna płyta musi być znacznie lepsza.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: