JESSIE J
Alive
2013
Jessie J zaczęła karierę z grubej rury. Jej debiutancki krążek z 2011 roku Who You Are, nad którym notabene pracowała aż 6 lat (!), osiągnął wielki komercyjny sukces, a wokalistkę o ciekawym głosie nagrodzono Brit Awards i obwołano nadzieją muzyki pop/R&B. Piękna Brytyjka nagrała potem utwór Silver Lining do filmu Poradnik pozytywnego myślenia, następnie… postanowiła zmienić image na bardziej drapieżny. Ogoliła głowę, ogłosiła biseksualność, i to bardziej skupiało na niej uwagę niż muzyka. Pomyślałem sobie, że Jessie J podąża tą samą drogą, co wcześniej wiele niespełnionych gwiazd i nie ma sensu po niej zbyt wiele oczekiwać. Gdy ukazał się nowy album Alive, uzyskałem tylko potwierdzenie obaw. Który to już raz kolejny wykonawca po wielkim debiucie okazuje się zaledwie przeciętny? Bo dokładnie taka jest druga płyta Jessie J.
Z nieszablonowego popu zostało niewiele. Oczywiście jej głos się nie zmienił – nadal potrafi śpiewać, ale większość nowych kompozycji jest banalna i nieciekawa. Romans z electropopem zaowocował singlowym (s)hitem It’s My Party, a podobnej dyskotekowej sieczki jest tu więcej (Sexy Lady, Thunder). To echa współpracy z francuskim mistrzem dance’owych brzmień Davidem Guettą. Jeśli więc ktoś oczekiwał piosenek a la Lady Gaga – będzie zadowolony. Ja szukałem przebojowych, niebanalnych kompozycji, licząc po cichu, że cały krążek będzie nimi wypełniony. Nic z tych rzeczy. Na szczęście są też momenty, dla których warto sięgnąć po ten album. Square One, trochę zalatujący Mariah Carey I Miss Her, nowoczesny Excuse My Rude, może jeszcze hitowy Daydreamin’ czy tak na siłę Conquer The World zaśpiewany w duecie z nieco zapomnianą Brandy. Okazuje się, że jednak można bez popadania w tandetę. Nie jest to wszystko zbyt oryginalne, bo dokładnie takie śpiewanie słyszałem na płytach Aguilery czy Rihanny, i raczej nie zostaje w pamięci, ale dla tych kilku kawałków warto dać szansę całości. Po 2 latach od debiutu Jessie J wygląda gorzej i ma słabsze piosenki. Jednak jest młoda więc może jeszcze się zreflektuje…
Z nieszablonowego popu zostało niewiele. Oczywiście jej głos się nie zmienił – nadal potrafi śpiewać, ale większość nowych kompozycji jest banalna i nieciekawa. Romans z electropopem zaowocował singlowym (s)hitem It’s My Party, a podobnej dyskotekowej sieczki jest tu więcej (Sexy Lady, Thunder). To echa współpracy z francuskim mistrzem dance’owych brzmień Davidem Guettą. Jeśli więc ktoś oczekiwał piosenek a la Lady Gaga – będzie zadowolony. Ja szukałem przebojowych, niebanalnych kompozycji, licząc po cichu, że cały krążek będzie nimi wypełniony. Nic z tych rzeczy. Na szczęście są też momenty, dla których warto sięgnąć po ten album. Square One, trochę zalatujący Mariah Carey I Miss Her, nowoczesny Excuse My Rude, może jeszcze hitowy Daydreamin’ czy tak na siłę Conquer The World zaśpiewany w duecie z nieco zapomnianą Brandy. Okazuje się, że jednak można bez popadania w tandetę. Nie jest to wszystko zbyt oryginalne, bo dokładnie takie śpiewanie słyszałem na płytach Aguilery czy Rihanny, i raczej nie zostaje w pamięci, ale dla tych kilku kawałków warto dać szansę całości. Po 2 latach od debiutu Jessie J wygląda gorzej i ma słabsze piosenki. Jednak jest młoda więc może jeszcze się zreflektuje…