Kiedy w 1990 roku uczestniczyłem w wielkim spektaklu, jakim było pierwsze od rozłamu w Pink Floyd wystawienie The Wall na gruzach muru berlińskiego, miałem spory niedosyt wrażeń. Przerwy i problemy techniczne organizatorów (sprawnie usunięte w wersji wydanej na DVD) oraz niezbyt trafny dobór artystów (Waters zaprosił ówczesne gwiazdy, z Bryanem Adamsem, Sinead O’Connor i Scorpions na czele) mocno obniżyły notę tego historycznego wydarzenia. Czy wyobrażacie sobie sztandarowy przebój Another Brick In The Wall Part 2 śpiewany przez piszczącą Cyndi Lauper? Mając w pamięci Berlin, a także fakt, że minęło ponad 20 lat i Waters dobił 70-tki, miałem spore obawy przed występem 20 sierpnia 2013 w Warszawie. Jednak tym razem mistrz pokazał klasę. Nie było niepotrzebnych gwiazd, za to widowisko było niezwykle efektowne, godne XXI wieku. Rozciągnięty na całą szerokość Stadionu Narodowego ekran robił potężne wrażenie, a jakość i pomysłowość wyświetlanych animacji wręcz powalała. Artysta przyjechał do Warszawy w ramach europejskiej trasy, którą będzie kontynuował w Wiedniu, Budapeszcie i Berlinie, a zakończy wystepem 21 września w Paryżu.
Roger Waters nigdy nie był wielkim wokalistą (to delikatne określenie) – ten fakt trzeba zaakceptować i zostawić na boku, bo to się nie zmieni. Był jednak i pozostał wybitnym artystą, umysłem niezwykle twórczym i wszechstronnym. The Wall to jego autorskie dzieło – sam wymyślił projekt, napisał wszystkie teksty i większość muzyki (wkład kolegów z zespołu był niewielki), która po ponad 30 latach od premiery nic nie straciła ze swojej atrakcyjności. Historia Pinka – muzyka uwikłanego w problemy alienacji i szukającego sensu egzystencji w pełnym aburdów świecie, w oprawie wizualnej pokazanej w Warszawie czaruje jeszcze bardziej. The Wall AD 2013 to spektakl znacznie wykraczający poza ramy koncertu rockowego, wymagający od widza skupienia (stąd brak miejsc stojących) i znajomości tekstów, by w pełni zrozumieć przesłanie autora. Antywojenny wydźwięk dzieła, z licznymi aluzjami do współczesności i sytuacji na Bliskim Wschodzie, podkreślony został nie tylko sugestywnymi obrazami wyświetlanymi na gigantycznym murze, lecz również zapowiedzią Watersa w języku polskim. Artysta zadał sobie trud, by nauczyć się kilku trudnych zdań, po których już po angielsku zapytał „jak wy możecie mówić takim językiem na co dzień?”, co wzbudziło ogromny aplauz kilkudziesięciu tysięcy obecnych na stadionie ludzi. Koncert zadedykował ofiarom światowego terroryzmu.
Poza wyjątkowym rozmachem widowiska (były obecne nieodzowne eksponaty: spadający samolot, chór dzieciaków i efektowna kukła nauczyciela w Another Brick In The Wall Part 2, ogromna matka oraz wielka, nadmuchiwana świnia) i perfekcyjną synchronizacją obrazu z muzyką (obydwa elementy charakterystyczne dla występów Pink Floyd i obecnie Rogera Watersa) warto podkreślić znakomite nagłośnienie stadionu i sprawną organizację koncertu. Waters odegrał pełny program albumu The Wall, wzbogacony o jeden akustyczny utwór oraz kompozycję What Shall We Do Now?, która pierwotnie miała się znaleźć na krążku, ale ostatecznie z niej zrezygnowano (szkoda, bo doskonale pasuje i jest stałym elementem wersji live). Pieczołowicie budowany mur w drugiej części spektaklu oddzielił muzyków od publiczności, by z hukiem runąć w finale przedstawienia. The Wall Live In Warsaw to niewątpliwie jedno z najważniejszych muzycznych wydarzeń tego roku w Polsce. Nie wyobrażam sobie, by ktoś to przebił. Muzykowi wypada pozazdrościć formy i pogratulować, że nadal mu się chce (po opuszczeniu Pink Floyd i wydaniu kilku krążków Waters nie był aktywny – jego ostatni rockowy album ukazał się w 1992 roku, potem jeszcze była opera Ça Ira w 2005). Powrócił w formie lepszej niż 23 lata temu w Berlinie. Dzięki, Roger.
Roger Waters nigdy nie był wielkim wokalistą (to delikatne określenie) – ten fakt trzeba zaakceptować i zostawić na boku, bo to się nie zmieni. Był jednak i pozostał wybitnym artystą, umysłem niezwykle twórczym i wszechstronnym. The Wall to jego autorskie dzieło – sam wymyślił projekt, napisał wszystkie teksty i większość muzyki (wkład kolegów z zespołu był niewielki), która po ponad 30 latach od premiery nic nie straciła ze swojej atrakcyjności. Historia Pinka – muzyka uwikłanego w problemy alienacji i szukającego sensu egzystencji w pełnym aburdów świecie, w oprawie wizualnej pokazanej w Warszawie czaruje jeszcze bardziej. The Wall AD 2013 to spektakl znacznie wykraczający poza ramy koncertu rockowego, wymagający od widza skupienia (stąd brak miejsc stojących) i znajomości tekstów, by w pełni zrozumieć przesłanie autora. Antywojenny wydźwięk dzieła, z licznymi aluzjami do współczesności i sytuacji na Bliskim Wschodzie, podkreślony został nie tylko sugestywnymi obrazami wyświetlanymi na gigantycznym murze, lecz również zapowiedzią Watersa w języku polskim. Artysta zadał sobie trud, by nauczyć się kilku trudnych zdań, po których już po angielsku zapytał „jak wy możecie mówić takim językiem na co dzień?”, co wzbudziło ogromny aplauz kilkudziesięciu tysięcy obecnych na stadionie ludzi. Koncert zadedykował ofiarom światowego terroryzmu.
Poza wyjątkowym rozmachem widowiska (były obecne nieodzowne eksponaty: spadający samolot, chór dzieciaków i efektowna kukła nauczyciela w Another Brick In The Wall Part 2, ogromna matka oraz wielka, nadmuchiwana świnia) i perfekcyjną synchronizacją obrazu z muzyką (obydwa elementy charakterystyczne dla występów Pink Floyd i obecnie Rogera Watersa) warto podkreślić znakomite nagłośnienie stadionu i sprawną organizację koncertu. Waters odegrał pełny program albumu The Wall, wzbogacony o jeden akustyczny utwór oraz kompozycję What Shall We Do Now?, która pierwotnie miała się znaleźć na krążku, ale ostatecznie z niej zrezygnowano (szkoda, bo doskonale pasuje i jest stałym elementem wersji live). Pieczołowicie budowany mur w drugiej części spektaklu oddzielił muzyków od publiczności, by z hukiem runąć w finale przedstawienia. The Wall Live In Warsaw to niewątpliwie jedno z najważniejszych muzycznych wydarzeń tego roku w Polsce. Nie wyobrażam sobie, by ktoś to przebił. Muzykowi wypada pozazdrościć formy i pogratulować, że nadal mu się chce (po opuszczeniu Pink Floyd i wydaniu kilku krążków Waters nie był aktywny – jego ostatni rockowy album ukazał się w 1992 roku, potem jeszcze była opera Ça Ira w 2005). Powrócił w formie lepszej niż 23 lata temu w Berlinie. Dzięki, Roger.