MANILLA ROAD
Mysterium
2013
Amerykański zespół Manilla Road ma wielu wiernych fanów chociaż nigdy nie należał do pierwszej ligi rocka. Powstał w drugiej połowie lat 70., by po 15 latach grania przerwać działalność. Mark Shelton reaktywował kapelę w 2001 roku i do dzisiaj regularnie nagrywa kolejne płyty. Ta najnowsza nosi tytuł Mysterium i wnosi nieco nadziei w serca zwolenników grupy, której produkcje ostatnimi czasy prezentowały dość zmienny poziom. Manilla Road bywa często określana hasłem bogów epic metalu (niedawno pisałem o innej podobniej nazywanej „bogini” Lanie Lane). Nie będę dyskutował, czy nie na wyrost, bo tego typu hasła zwykle są niepotrzebne, niemniej już sam fakt o czymś świadczy. Na kilkunastu albumach wydanych na przestrzeni ponad 30 lat panowie wypracowali sobie trwałe miejsce w historii rocka. Mysterium brzmi nowocześnie i świeżo (oczywiście jak na Manillę, bowiem grupa zwykle brzmiała bardzo surowo), oferuje mięsiste riffy i nośne refreny, wcale nie uciekając przy tym w stronę komercji. Grupa ma też nowego bębniarza, który świetnie wpasował się w jej muzykę.
Omawiając Mysterium nie będę się rozwodził nad nienaganną techniką muzyków, bo to oczywista oczywistość, skoro panowie wywijają od 30 lat. Jednak sprawność techniczna nie musi przekładać się na jakość samych kompozycji, która pozostawia tu sporo do życzenia. To mnie najbardziej rozczarowało u panów z Wichita. Zachwyca na pewno The Battle Of Bonchester Bridge – wolny, majestatyczny numer, rozwijający się w miarę trwania i przypominający starsze dokonania grupy. Nieźle wypada nieco ostrzejszy Hermitage – tutaj beznamiętny wokal pasuje do monotonnej struktury utworu, który ozdabiają gitarowe popisy. Czadu panowie dają w Only The Brave (przebojowy refren) i następnym Hallowed Be Thy Grave, ale to raczej taki stonowany czad w starym stylu. Mamy też nudnego akustyka (The Fountain) i intrygujący insrumental (The Calling) stanowiący introdukcję do wielkiego finału. Kompozycja tytułowa Mysterium to 11-minutowy, rozbudowany utwór wspaniale wieńczący album. Przez cały krążek czekałem na jakiekolwiek uzasadnienie hasła „bogowie epickiego metalu” – doczekałem się na samym końcu. Niby jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale za ten utwór dodaję jedną gwiazdkę do mojej oceny i mogę śmiało polecić płytę miłośnikom starej dobrej szkoły rockowej.
Omawiając Mysterium nie będę się rozwodził nad nienaganną techniką muzyków, bo to oczywista oczywistość, skoro panowie wywijają od 30 lat. Jednak sprawność techniczna nie musi przekładać się na jakość samych kompozycji, która pozostawia tu sporo do życzenia. To mnie najbardziej rozczarowało u panów z Wichita. Zachwyca na pewno The Battle Of Bonchester Bridge – wolny, majestatyczny numer, rozwijający się w miarę trwania i przypominający starsze dokonania grupy. Nieźle wypada nieco ostrzejszy Hermitage – tutaj beznamiętny wokal pasuje do monotonnej struktury utworu, który ozdabiają gitarowe popisy. Czadu panowie dają w Only The Brave (przebojowy refren) i następnym Hallowed Be Thy Grave, ale to raczej taki stonowany czad w starym stylu. Mamy też nudnego akustyka (The Fountain) i intrygujący insrumental (The Calling) stanowiący introdukcję do wielkiego finału. Kompozycja tytułowa Mysterium to 11-minutowy, rozbudowany utwór wspaniale wieńczący album. Przez cały krążek czekałem na jakiekolwiek uzasadnienie hasła „bogowie epickiego metalu” – doczekałem się na samym końcu. Niby jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale za ten utwór dodaję jedną gwiazdkę do mojej oceny i mogę śmiało polecić płytę miłośnikom starej dobrej szkoły rockowej.