LANA LANE
El Dorado Hotel
2012
Lana Lane, kalifornijska królowa epickiego heavy metalu, jest mało znana w Polsce, dlatego warto krótko przybliżyć jej sylwetkę i zwrócić uwagę na ostatni album. W ramach remanentu i rozliczeń z rokiem 2012 sięgam po albumy, których nie miałem jeszcze okazji opisać, a szkoda byłoby je przegapić. Do takich należy niewątpliwie El Dorado Hotel, wydany po długiej (jak na nią), 5-letniej przerwie album amerykańskiej wokalistki. Z nadawaniem tytułu „królowej” czegokolwiek byłbym ostrożny, ale faktem jest, że Lana ma silny głos i od lat liczy się na rockowej scenie za Oceanem. Nigdy nie wylansowała wielkich hitów ani nie nagrała wybitnej płyty, jednak jej krążki są gwarancją solidnego rocka, a to już całkiem sporo. Znakomicie wypada wykonując cudze kompozycje, po które sięga często i chętnie. Ma w repertuarze m.in. utwory Scorpions, Cream, Led Zeppelin, Pink Floyd, Procol Harum, Rainbow, Uriah Heep, Supertramp czy Marillion, wydała nawet osobny album z coverami.
Lana zawsze była niezwykle aktywna i 5 lat przerwy w nagrywaniu to coś zupełnie nowego w jej biografii. Jeśli ktoś miał obawy o formę wokalistki, El Dorado Hotel powinien je całkowicie rozwiać. Album jest… solidny! Ponownie nic wielkiego, ale słucha się tego naprawdę dobrze. Kompozycje brzmią znakomicie, jedynie eksperymenty ze zniekształcającym głos vocoderem można było sobie darować. Nagrania są różnorodne, bogato zaaranżowane, potrafią urzec swoją zmiennością rytmu, jak otwierający krążek A Dream Full Of Fire, dynamizmem i potęgą, jak w Gone Are The Days, lub delikatnością w pięknej balladzie Hotels. Prawdziwa perełka czeka jednak na końcu wydawnictwa – 12-minutowa, epicka suita In Exile, umiejętnie łącząca progmetal z romantyzmem. Kompozycja może niezbyt reprezentatywna dla stylu Lany Lane, ale w końcu nie na darmo uznaje się ją za ikonę rocka symfonicznego. To jedno z najlepszych nagrań w jej całej dyskografii i świetne ukoronowanie całego albumu. Z 5-letniego niebytu Lana powróciła w dobrym stylu i mam tylko nadzieję, że kolejny krążek wyda przed 2018 rokiem.
Lana zawsze była niezwykle aktywna i 5 lat przerwy w nagrywaniu to coś zupełnie nowego w jej biografii. Jeśli ktoś miał obawy o formę wokalistki, El Dorado Hotel powinien je całkowicie rozwiać. Album jest… solidny! Ponownie nic wielkiego, ale słucha się tego naprawdę dobrze. Kompozycje brzmią znakomicie, jedynie eksperymenty ze zniekształcającym głos vocoderem można było sobie darować. Nagrania są różnorodne, bogato zaaranżowane, potrafią urzec swoją zmiennością rytmu, jak otwierający krążek A Dream Full Of Fire, dynamizmem i potęgą, jak w Gone Are The Days, lub delikatnością w pięknej balladzie Hotels. Prawdziwa perełka czeka jednak na końcu wydawnictwa – 12-minutowa, epicka suita In Exile, umiejętnie łącząca progmetal z romantyzmem. Kompozycja może niezbyt reprezentatywna dla stylu Lany Lane, ale w końcu nie na darmo uznaje się ją za ikonę rocka symfonicznego. To jedno z najlepszych nagrań w jej całej dyskografii i świetne ukoronowanie całego albumu. Z 5-letniego niebytu Lana powróciła w dobrym stylu i mam tylko nadzieję, że kolejny krążek wyda przed 2018 rokiem.