NICK CAVE & THE BAD SEEDS Push The Sky Away

Nick Cave Push Sky Away recenzjaNICK CAVE & THE BAD SEEDS
Push The Sky Away
2013

Pamiętacie fantastyczny, spokojny, pełen melancholii album Neila Younga Psychedelic Pill? Miłośnicy podobnych klimatów mogą śmiało sięgnąć po najnowszy krążek innego weterana, Nicka Cave’a. Tu nie ma magicznej gitary Younga (zwłaszcza po odejściu głównego gitarzysty The Bad Seeds Micka Harveya), ale jest wszechobecny mroczny nastrój i perfekcja wykonawcza mistrza ceremonii. Nick Cave to wbrew pozorom bardzo zajęty człowiek. Wprawdzie od wydania jego ostatniej, bardzo rockowej płyty Dig, Lazarus, Dig!!!, minęło aż 5 lat, ale w międzyczasie artysta zdążył nagrać drugi album projektu Grinderman (założonego wraz z kilkoma osobami ze składu Złych Nasion), zagrać z nim trasę koncertową, wydać swą drugą powieść Śmierć Bunny’ego Munro, zaśpiewać gościnnie na płytach innych artystów oraz napisać kilka scenariuszy filmowych i skomponować do nich muzykę. Dość imponująca aktywność. Jako że po burzy zawsze nastaje spokój, zważywszy na charakter poprzednich wydawnictw Cave’a (ostrej płyty solowej i dwóch szalonych i hałaśliwych krążków Grindermana), na nowej płycie należało oczekiwać pewnego wyciszenia i wytłumienia emocji. Dokładnie to dostaliśmy.
   Nie będę ukrywał, że nigdy nie byłem fanem australijskiego barda ale potrafię docenić, gdy ktoś wzniesie się na wyżyny i nagra dobry album. Push The Sky Away to pierwszy od bardzo dawna krążek Cave’a, którego da się wysłuchać w całości, bez znużenia, a nawet ze sporą przyjemnością. Jest tu pewna spójna wizja, konsekwencja w budowaniu nastroju, niezmącona eksperymentami i jazgotem charakterystycznym dla ostatnich dokonań muzyka. Praktycznie wystarczy wysłuchanie pierwszego numeru We No Who U R i już wiemy, o co chodzi. Jeśli komuś się spodoba – polubi cały album. Jeśli nie – może sobie darować resztę. Mnie taka minimalistyczna, kameralna muzyka bardzo odpowiada. Nie każda z kompozycji jest równie piękna, ale singlowa ballada o prostytutce (patrz: okładka) Jubilee Street z delikatnymi smyczkami w tle i pełnym rozmachu finałem oraz następująca po niej Mermaids urzekają od pierwszych taktów. Nieco inny, ale równie podniosły charakter mają Water’s EdgeWe Real Cool, w których rolę perkusji nadającej rytm przejęła gitara basowa. Ze znakomitym zresztą skutkiem. Koronną kompozycją płyty jest 8-minutowy Higgs Boson Blues – powolny, majestatyczny i rozciągnięty do granic przyzwoitości. Sam Cave przedstawia go jako wkurzająco długi, bo też niewiele się w nim dzieje. Ale i tak jest piękny. Podobnie jak i całość Push The Sky Away – najlepszej płyty Nicka od wielu lat.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: