P.O.D. Murdered Love

P.O.D. Murdered Love recenzjaP.O.D.
Murdered Love
2012

altaltaltaltalt

Otwarcie naszego bloga w połowie 2012 roku zbiegło się z premierą nowego albumu grupy P.O.D. Murdered Love, wydanego po 4-letniej przerwie. W natłoku spraw płyta kalifornijskich leniuchów z San Diego umknęła mojej uwadze, co nie może dziwić, bo przecież nie zważając na zmieniające się mody muzyczne od lat grają to samo – muzykę nu metal (hybrydę metalu, elektroniki i rapu), którą najlepiej zdefiniował inny kalifornijski zespół, Linkin Park swoim Hybrid Theory w 2000 roku. To oni przetarli szlak dla sukcesu P.O.D., który przyszedł wraz z albumem Satellite, wydanym 11.09.2001 – dokładnie w dzień pamiętnych ataków terrorystycznych na USA. Dodający otuchy Alive stał się wielkim przebojem, a promujący go wideoklip został teledyskiem roku w MTV (to jeszcze były takie dziwne czasy, kiedy muzyczna telewizja nadawała muzykę…). Hitem był również następny utwór Youth Of The Nation i cały krążek Satellite, do dzisiaj uznawany za najlepsze dzieło zespołu. Potem było coraz słabiej, także pod względem muzycznym – grupa złagodziła brzmienie i straciła wyrazistość. Zwyżka formy nastąpiła dopiero wraz z powrotem do składu gitarzysty Marcosa Curiela na poprzednim, całkiem niezłym krążku When Angels & Serpents Dance w 2008 roku. Zamiast iść za ciosem muzycy zniknęli na 4 lata, co raczej nie wyszło im na zdrowie.
   Murdered Love zgodnie z zapowiedzami miał być powrotem do korzeni. Poniekąd jest bowiem sporo tu ostrych, surowych brzmień kojarzących się ze Snuff The PunkBrown, momentami też z Satellite. Zaczyna się naprawdę nieźle: pełen energii i hardcore’owego skandowania (gościnnie Jamey Jasta z Hatebreed) Eyez, potem świetny numer tytułowy Murdered Love, następnie Higher z przebojowym, łatwo wpadającym w ucho refrenem oraz singlowy Lost In Forever. I w zasadzie w tym momencie można płytę wyłączyć bo dalej wszystko się psuje. Eskperymentowanie z R&B w West Coast Rock Steady jeszcze można wytrzymać, ale ballady Beautiful ani reggae w Babylon The Murderer już nie. Podobnie jak funkującego Bad Boy. Sytuację próbuje ratować zamykający całość I Am, ale bez skutku – po obiecującym początku ciągnie się niemiłosiernie przez 5 minut bez żadnego sensownego rozwinięcia. W sumie więc mamy dość przeciętny album (z niezłymi fragmentami), który raczej nie będzie kolejnym sukcesem ponownie narodzonych chrześcijan (born-again Christians – jak sami się określają). Tym bardziej, że moda na nu metal minęła i aby ją wskrzesić, potrzeba czegoś naprawdę spektakularnego. Murdered Love takie nie jest. Szkoda, bo zapowiadało się lepiej. Może następnym razem? Bo przecież P.O.D. się nie zmienią i dalej będą grać swoje. Mam tylko nadzieję, że przez kojene 4 lata nie będą sączyć tequili (San Diego jest o rzut beretem od meksykańskiej granicy) i nieco szybciej wezmą się do pracy.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: