RASMUS
The Rasmus
2012
Fiński zespół The Rasmus miał swoje pięć minut dekadę temu, wraz z albumem Dead Letters. Wielu wykonawców miewa taki jeden strzał. Megahit In The Shadows, a potem już z górki: sukces w Skandynawii, Niemczech i w Polsce. Później już nie było tak dobrze. Finowie w 2012 roku wydali swój ósmy album. Słuchałem, ziewałem i myślałem, co sensownego napisać. Bo była to kiedyś naprawdę fajna kapela. Potrafiła nieźle przyłożyć nie rezygnując z melodii i przebojowości. Ale co za dużo, to niezdrowo. Na albumie zatytułowanym The Rasmus (nawet tutaj zabrakło oryginalnego pomysłu) nie ma ani ognia, ani przebojowości, a granie na jedno kopyto raczej irytuje niż zachwyca. Zero jakiegokolwiek pomysłu. Można to wytrzymać przez kilka minut, ale cały album? Trudno to nazwać rockiem, a przecież to nie jest kapela popowa. Więc o co właściwie chodzi? Nie mam pojęcia. Gdy słucham singlowych numerów I’m A Mess, Stranger czy Somewhere, to każdy z nich jest na swój sposób ładny, zwłaszcza Stranger. Gdyby to nagrali np. Pet Shop Boys, to czemu nie? Ale rockowy Rasmus? Dlaczego obok takich pioseneczek nie ma na płycie niczego mocniejszego, przy czym można wspominać dawne czasy? Nie ma czadu – jak śpiewał kolorowy Michał Wiśniewski. To dobry komentarz, bo swoją stylistyką Rasmus idą w tym kierunku. Fińskie Ich Troje? No może nie aż tak….
„Tworzenie albumu jeszcze nigdy nie było tak szybkie, proste, bezstresowe i przyjemne! Czuliśmy, że udało nam się na nowo odnaleźć frajdę z grania muzyki. Pod wieloma względami przypominaliśmy w tym początkującą kapelę. Bardzo odświeżające, a zarazem zupełnie absurdalne uczucie!”, mówi frontman The Rasmus, wokalista Lauri Ylönen. Grunt to samozadowolenie. Życzę sympatycznym Finom, by nie pracowali nad kolejnym albumem 4 lata, bo to nie wychodzi im na zdrowie. Ich zdolności twórcze są odwrotnie proporcjonalne do upływającego czasu. Taką słodką, bezpłciową papkę rzeczywiście powinna proponować początkująca kapela, a nie grupa z kilkunastoletnim doświadczeniem. Jeśli ktoś nie zna The Rasmus, niech przygody z fińskim rockiem nie zaczyna od tej płyty. Sięgnijcie lepiej po ich bestówkę z 2009 roku. Albo jeszcze lepiej – posłuchajcie ostatniego krążka innych Finów, Nightwish.