Prawdziwe oblicze prezesa

   Przyznam szczerze, że przez ostatnie miesiące, praktycznie od rozpoczęcia Euro 2012, niepokoił mnie stan umysłu mojego ulubionego polityka, czyli Jarosława Smoleńskiego. Facet gdzieś zniknął, przestał mieć parcie na media, nikogo nie atakował, wysyłając w bój jedynie niezmordowanego Hofmana (który miele ozorem jeszcze mocniej od prezesa). Ale bez względu na bezczelność tego pisowskiego aparatczyka, brakowało mi głosu samego bosa. Minęły wakacje, Kaczyński powrócił, ale nadal wyraźnie nie był w formie. Zaczął mówić o alternatywie (jakby ona rzeczywiście była), przedstawił program dla Polski (niewykonalny, opierający się na rozdawnictwie i wielkich wydatkach, ale jednak), zwołał nawet debaty ekonomistów, którzy mieli dyskutować nad jego propozycjami gospodarczymi. Niewiele z tego wyszło, bo jeśli kilkadziesiąt osób przedstawia swoje zdanie na kilka tematów, to nie sposób do czegokolwiek dojść. Potem jeszcze, żeby było śmieszniej, prezes przedstawił swojego „kandydata na premiera” (zapominając chyba, że Polska ma premiera), ale na jego wystąpieniu już nie raczył zostać. Co będzie słuchał jakiegoś naukowca, który i tak jest tylko podstawionym pionkiem na szachownicy rozgrywki politycznej prezesa. Wszystko to odbywało się jednak w ciszy i spokoju. Prezes Kaczyński znów się przebrał za potulnego baranka, znów udawał troskliwego polityka i znów nabrał dużą część społeczeństwa, bo w sondażach chwilowo wyszedł na prowadzenie, co zdarzyło się po raz pierwszy od 5 lat. Czyli od czasów, gdy Polacy poznali prawdziwe oblicze Kaczyńskiego i powiedzieli mu: dość! To niewiarygodne, że ludzie ponownie dali się oszukać. Ile razy można? Czy naprawdę jesteśmy aż tak naiwni?
    Z prawdziwą ulgą obserwowałem kolejną inicjatywę Kaczyńskiego – marsz pod hasłem „Obudź się Polsko!”. Wyprowadzenie ludzi na ulicę i umizgiwanie się do pana Rydzyka (zwanego nie wiedzieć czemu „ojcem”) to była pierwsza oznaka powrotu do normalności. To już taki Kaczyński, jakiego uwielbiam. Atakujący, nienawistny i oczywiście uwielbiany przez pozbawione mózgu tłumy. Ale czekałem na wielki wybuch. Na prawdziwe oblicze prezesa. Bo przecież jak długo człowiek może wytrzymać w przebraniu? To w końcu nie wyszkolony agent Tomek. Na szczęście nie musiałem długo czekać (chociaż i tak facet się nieźle powstrzymywał – przebierankę po katastrofie smoleńskiej zakończył zaraz po przegranych wyborach). Wybuch nastąpił wczoraj, po nieoczekiwanej publikacji Rzeczpospolitej, w której nadgorliwiec Cezary Gmyz (dziennikarz propisowskiego Uważam Rze) podał informacje o znalezieniu trotylu na 30 siedzeniach samolotu. Informacje niesprawdzone i dlatego skandaliczne, krótko mówiąc wzięte z sufitu, z których gazeta szybko się wycofała. Notabene Tomasz Sakiewicz, pierwszy piewca kaczyzmu, redaktor naczelny Gazety Polskiej i różnych jej odłamów, natychmiast przyznał, że ten trotyl był na 80 siedzeniach. A dlaczego nie na wszystkich od razu? Musiał być lepszy od Gmyza. O całe 50. To szczyt lizusostwa. O względy prezesa Sakiewicz może śmiało konkurować z Hofmanem. Nie wiem, który jest większym dupowłazem. Chyba jednak Hofman….
    Wracam do wybuchu prezesa Kaczyńskiego. W swojej wypowiedzi zażądał dymisji premiera Tuska i jego gabinetu, jasno i jednoznacznie posądzając go o zamordowanie 96 osób, w tym prezydenta RP. Nieważne, że Rzeczpospolita przeprosiła za nierozważną publikację, a redaktor naczelny podał się do dymisji. Kaczyński wie, że to prawda, a wszyscy myślący inaczej po prostu kłamią albo są zastraszeni. Jest tylko jedna prawda – Jarosława. Hofman jeszcze dolał oliwy do ognia oświadczając, że mają niezbite dowody. „Wiem, ale nie powiem” to stary numer Kaczyńskiego, stosowany już wiele razy. Tylko że w tej sprawie toczy się oficjalne śledztwo prokuratorskie i zatajanie jakichkolwiek faktów jest przestępstwem. Prokuratura z urzędu powinna wezwać Hofmana. Podobnie jak premier powinien wreszcie zacząć reagować na bezpardonowe pomówienia Kaczyńskiego. Pewnych granic nie wolno przkeraczać, również będącemu jakby ponad prawem Kaczyńskiemu. Za publiczne znieważanie premiera należy się sprawa w sądzie albo Trybunał Stanu. Tylko że Tuskowi braknie jaj, aby to zrobić. Będzie dalej cierpiał w milczeniu. To poważny błąd. Obywatel Donald Tusk mógłby odpuścić, ale premier Polski nie powinien. Godność piastowanego urzędu wymaga reakcji. Nie wolno dowolnie szargać i kłamliwie pomawiać najważniejszych osób w państwie. Tym bardziej, że bezkarność zawsze prowokuje do intensyfikacji działań. Szaleńców, podobnie jak złoczyńców, nie wolno lekceważyć. Jeśli się im odpuści – zachęceni brną dalej. Będą krzyczeć głośniej i znieważać mocniej. Chociaż może o to właśnie chodzi. By Jarosław cały czas pokazywał swe prawdziwe oblicze. Wtedy na swoje „przemiany” nabierze już tylko garstkę frajerów.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: