
1993: Bezpardonowa nagonka na urzędującego prezydenta Lecha Wałęsę
To Lech Wałęsa wprowadził Jarosława Kaczyńskiego na salony wielkiej polityki. Mianował go szefem swojej kancelarii. Po niespełna roku musiał go zwolnić i od wtedy Kaczyński zaczął budować swą polityczną pozycję na nienawiści do Wałęsy, kultowanej do dzisiaj. W 1993 roku był organizatorem marszu na Belweder, oskarżając prezydenta – twórcę i symbol Solidarności, o zdradę jej ideałów na rzecz komunistów i domagając się jego dymisji. To wtedy doszło do słynnego spalenia kukły Wałęsy. Nie ma bardziej archaicznego obrzędu zbiorowej nienawiści niż palenie kukły wroga. Był to jeden z dwóch w historii Polski wypadków, gdy ktoś publicznie okazywał chęć fizycznego zniszczenia prezydenta (drugim była nagonka na pierwszego prezydenta, Gabriela Narutowicza, która doprowadziła do zamachu i jego śmierci w roku 1922).
2005: Koalicja z Samoobroną
Będąc zadeklarowanym antykomunistą Kaczyński zawsze był przeciwny Samoobronie – partii założonej przez dawnych członków PZPR (czyli agentów, jak zwykł mawiać). Ale zwalczał ich tylko do czasu. Gdy ich głosy zaczęły być potrzebne do zwycięstwa brata w wyborach prezydenckich, nie miał żadnych oporów by zmienić poglądy i zbratać się z szefem Samoobrony, wielokrotnie karanym przez sądy Andrzejem Lepperem. Dzięki jego wsparciu Lech Kaczyński wygrał (Lepper przekazał mu swoje kilka procent głosów). W nagrodę Jarosław uczynił Leppera wicepremierem.
2005: Wygrane wybory i publiczne kłamstwo
W roku 2005 PiS wygrał wybory parlamentarne, a Kaczyński publicznie obiecał, że nie będzie premierem, gdy jego brat jest prezydentem. Skłamał. Początkowo do tej funkcji mianował Kazimierza Marcinkiewicza, jednak gdy ten przerósł go popularnością, był skończony. W lipcu 2006 Kaczyński wymusił dymisję Marcinkiewicza i mianował siebie premierem. Polska tylko rok wytrzymała pod jego rządami.
2005: Całkowite upartyjnienie telewizji
Jarosław Kaczyński całkowicie podporządkował telewizję publiczną interesom partyjnym. W każdych Wiadomościach jedynie słuszni politycy jedynej słusznej partii niszczyli jedną złą partię. Hamulców moralnych nie było. Na niewiele się to zdało, bo ludzie mają swój rozum i w kolejnych wyborach zagłosowali na tę złą partię. Symptomatyczne dla PiS było przeprowadzenie nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji w grudniu 2005. Skoku na niezależność mediów dokonano w 3 dni, bez zbędnych konsultacji i dyskusji, zaś prezydent Lech Kaczyński ustawę podpisał już następnego dnia. W ten sposób zmniejszono do 5 (zamiast 9) liczbę członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, aby zasiadło w niej 3 przedstawicieli PiS i po jednym Samoobrony i LPR. Tak oto PiS uzyskał całkowitą kontrolę nad mediami, zwłaszcza telewizją publiczną. Ponieważ kadencja członków KRRiT trwa 6 lat, PiS nie stracił tej kontroli mimo przegranych wyborów w 2007 roku. Sprytne, prawda?
2006: Przyrównanie opozycji do ZOMO
Po wyrzuceniu z rządu Andrzeja Leppera we wrześniu, by odwrócić uwagę od kryzysu rządowego, Jarosław Kaczyński zorganizował wiec poparcia dla swojej partii w Stoczni Gdańskiej. Wypowiedział wtedy słynne słowa o przeciwnikach swojego gabinetu „My jesteśmy tu gdzie wtedy, oni tam gdzie stało ZOMO!„. Przyrównanie do funkcjonariuszy ZOMO, którzy w Polsce Ludowej bili robotników, oburzyło większość mediów (poza tymi podporządkowanymi PiS) i polityków opozycji, nie tylko z PO. Sygnatariusze porozumień sierpniowych, na czele z Lechem Wałęsą, wystosowali do Kaczyńskiego list otwarty, w którym prosili „Niech Pan cofnie to oskarżenie, wycofa się ze słów, które ranią wielu Polaków„. Oczywiście Kaczyński niczego nie cofnął.
2006 Likwidacja Wojskowych Służb Informacyjnych
Jedną z pierwszych decyzji premiera Kaczyńskiego była likwidacja wywiadu wojskowego we wrześniu 2006. Komisji likwidacyjnej przewodniczył – któżby inny – Antoni Macierewicz, który już kilkanaście lat wcześniej skompromitował się swoją „Listą Macierewicza”, oskarżającą znanych polityków prawicowych o agenturalną przeszłość i współpracę z komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa. Teraz pan Antoni dokonał rzeczy jeszcze gorszej – zdekonspirował tajnych agentów polskiego wywiadu. Nie jest tajemnicą, że wywiad działa w każdym kraju. Jeśli działa źle, należy go naprawić a nie likwidować i dekonspirować, jak zrobili to Kaczyńscy. Ustawa uchwalona z inicjatywy Jarosława Kaczyńskiego ujawniła dane personalne wielu współpracowników WSI, narażając Polskę na śmieszność w kręgach międzynarodowych. Jest to rzecz niebywała w historii światowej konspiracji, by jakiś kraj sam ujawniał swoich agentów. Jednym z posłów, którzy zachowali zdrowy rozsądek i głosowali przeciwko tej ustawie, był Bronisław Komorowski, nazywany do dzisiaj przez posłów PiS człowiekiem WSI.
2007: Atak premiera na własnego wicepremiera
We wrześniu 2006 Kaczyński usunął z rządu Andrzeja Leppera, lecz już miesiąc później przywrócił go na stanowisko. Skąd ta zmiana? Bo Lepper, człowiek sprytny i równie bezpardonowy jak Kaczyński, w odwecie nagrał i upublicznił, jak posłowie PiS oferowali stanowiska i inne korzyści posłom Samoobrony w zamian za przejście do ich partii. „Taśmy prawdy” nagrała posłanka Samoobrony Renata Beger (stąd nazwa afery Begergate). Lepper mówił, że ma też inne nagrania i je ujawni, jeśli nie wróci do rządu. Wrócił, ale Kaczyński takiej zniewagi nie puszcza płazem. Przy pomocy CBA (Centralne Biuro Antykorupcyjne, na czele którego stał ulubieniec Jarosława, Mariusz Kamiński, obecnie wiceprezes PiS), powołanego rok wcześniej urzędu do zwalczania korupcji (no właśnie: korupcji, a nie przeciwników politycznych), Kaczyński sfingował operację mającą na celu sprowokowanie Leppera do popełnienia przestępstwa i złapanie go na gorącym uczynku. Niestety ktoś się wygadał i mozolnie przygotowana prowokacja spaliła na panewce, a Lepper po raz kolejny okazał się sprytniejszy od Kaczyńskiego. Było to pierwsze od kilkudziesięciu lat tak jawne i bezczelne wykorzystywanie państwowych służb specjalnych do bieżącej walki politycznej jednej partii. Poprzednio robił to Bolesław Bierut w latach 50.. Nie odważyli się na to komuniści (Gomułka, Gierek), że o rządach w wolnej Polsce nie wspomnę.
Kaczyński też uczy się na błędach więc kolejna prowokacja Mariusza Kamińskiego i CBA była już udana – podstawionemu agentowi Tomkowi udało się rozkochać w sobie Beatę Sawicką z PO i sprowokować ją do popełnienia przestępstwa korupcyjnego. Nie wyszło już potem wrobienie Weroniki Marczuk ani Jolanty Kwaśniewskiej, ale i tak w uznaniu swych zasług Tomasz Kaczmarek uzyskał mandat poselski z ramienia PiS.
2005-2007: Nieudolność i obrażalstwo w stosunkach międzynarodowych
O polityce zagranicznej braci Kaczyńskich można by wiele napisać. Wystarczy popatrzeć na panią Fotygę (minister spraw zagranicznych w rządzie PiS) czy nie daj Boże posłuchać jej trochę, by mieć obraz tej polityki. Ciągłe fochy i obrażanie się pani minister i pana prezydenta sprawiły, że znacząco pogorszyły się stosunki z sąsiadami (Niemcy, Rosja), zaś Polska przestała być traktowana w Europie jako poważny partner do rozmów. Określenie „dyplomatołki” użyte przez profesora Bartoszewskiego pasuje tu jak ulał. Mimo ciągłego pomachiwania szabelką przez Kaczyńskich i obietnic, że polityki zagranicznej nie będą prowadzić na kolanach, to właśnie oni zgodzili się na zmiany zasad głosowania w Unii Europejskiej, znacznie osłabiając pozycję Polski, której mieli tak twardo bronić (Traktat Nicejski, dający Polsce siłę głosu prawie równą Niemcom, zastąpiono innym, w którym mamy połowę mniej głosów). Przypomnę, że Polskę na szczycie w Brukseli fizycznie reprezentował prezydent Lech Kaczyński, ale był on kompletnie bezwolny i co chwila dzwonił do brata konsultować decyzje. Bo w rzeczywistości to Jarosław rządził Polską, a nie Lech. I druga uwaga, o której też warto pamiętać: kilka lat wcześniej europejscy przywódcy naciskali na ówczesnego premiera Leszka Millera, by zrobił to samo ustępstwo. Ale ten rzeczywiście bronił interesów Polski i się nie zgodził. Ugięli się dopiero pozornie hardzi i bojowi bracia Kaczyńscy.
2007 Niewpuszczenie do Polski międzynarodowych obesrwatorów OBWE
Wszystkie państwa OBWE (Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, zrzeszająca USA, Kanadę, państwa Europy i wszystkie państwa poradzieckie), zobowiązały się do organizowania uczciwych wyborów i, na mocy Dokumentu Kopenhaskiego z roku 1990, do zapraszania międzynarodowych obserwatorów na te wybory. Zobowiązanie pochodzi z okresu, gdy Związek Radziecki się demokratyzował i jest z tą demokratyzacją ściśle związane. Obserwatorzy przyjeżdżają albo nie, w przypadku nieuczciwych wyborów piszą druzgocące raporty, ale zaproszenia zawsze są wysyłane. Dotychczas żadne państwo OBWE (nawet najgorsze dyktatury) nie odważyło się odmówić zaproszenia obserwatorów OBWE. Nawet dyktator Białorusi Łukaszenko ograniczył misje obserwacyjne, ale nie odważył się odmówić zaproszenia. Odmówił dopiero Jarosław Kaczyński. Polska odmowa zaproszenia obserwatorów jest więc bez precedensu. Kaczyński przelicytował Łukaszenkę, cofnął się w czasie i stanął w jednym rzędzie z Breżniewem.
Trzeba pamiętać, że misje obserwacyjne OBWE jeżdżą nie tylko do krajów poradzieckich, także podczas wyborów w USA, we Włoszech czy Wielkiej Brytanii, badają nadużycia władzy związane z wyborami i sprawdzają, czy kandydaci mają równy dostęp do środków masowego przekazu. Misja wysłana na polskie wybory zapewne zainteresowałaby się wzywaniem na policję wolontariuszy PO czy usunięciem Tomasza Lisa z Polsatu za niezbyt przychylne Kaczyńskiemu komentarze.
Historia świata jest pełna znanych postaci, którym zdawało sie, że mają monopol na mądrość, że wszystko wiedzą lepiej od innych. Zawsze chcieli świat ustawiać po swojemu, eliminując wszystkich myślących inaczej. Tacy dyktatorzy raczej nie zapisali się dobrze w pamięci ludzkości. Podobnym typem człowieka jest Jarosław Kaczyński. Zakompleksiony, zawistny i małostkowy człowiek, który w swym życiu nigdy niczego pozytywnego nie zbudował, za to doskonale potrafił jątrzyć i niszczyć pracę innych. Zawsze narzekający, nie znający takich słów jak sukces, radość, optymizm. Nawet zaraz po EURO zaczął bredzić coś o totalnej porażce i kompromitacji Polski jako organizatora. Nie jest w stanie znieść jakiegokolwiek sukcesu Polski pod rządami znienawidzonego Tuska. Człowiek wyjątkowo krytyczny, zawsze pełen pogardy dla ludzi o innych poglądach. Przez ponad 60 lat życia nie dorobił się majątku, nie ma oszczędności, konta w banku ani prawa jazdy. Nie założył rodziny, całe życie mieszkał z matką, a świat zewnętrzny zna tylko z opowieści. Człowiek kompletnie nieprzystosowany do dzisiejszych realiów. Może dlatego jest tak chorobliwie zazdrosny o osiągnięcia innych? Może dlatego szczerze nienawidzi ludzi przedsiębiorczych i przebojowych, którzy go onieśmielają swoją wiedzą i otwartością na nowoczesny świat? Kaczyński widzi w nich tylko złodziei i oszustów („jeśli ktoś posiada pieniądze to skądś je ma” – to akurat stwierdzenie Lecha Kaczyńskiego, który jako „prezydent wszystkich Polaków” aktywnie włączył się w kampanię PiS w 2007 roku, odwołując się do niskich instynktów zazdrości wobec bogatych. Jarosław podpisałby się pod tym obiema rękami). Jego znana od ponad 20 lat nienawiść do wszystkiego, czego sam nie wymyślił, sprawia, że jest postacią śmieszną i groteskową. Niestety, z takim negatywnym przekazem trafia do niemałej grupy równie sfrustrowanych Polaków – a to już staje się groźne. I smutne zarazem, bo uświadamia nam, że w dużej mierze tacy właśnie jesteśmy – małostkowi, zawistni i bardzo zazdrośni o sukcesy innych.
Czy ten starszy pan, którego wyżej opisałem, naprawdę ma być alternatywą dla rządu Donalda Tuska? Czy takiej Polski chcemy? Zamkniętej na nowoczesną Europę, wyizolowanej od wrogich sąsiadów? Lekceważącej wszystkich naokoło? Żeby nie było wątpliwości – nie jestem wcale fanem premiera Tuska ani Platformy Obywatelskiej. Oczekiwałem od nich dużo więcej i też jestem rozczarowany. Ale czy to powód, by oddawać władzę w ręce ogarniętego pragnieniem zemsty szaleńca, który chce Polskę sprowadzić do roli XIX-wiecznego skansenu?
Nie zamierzam analizować dzieciństwa Kaczyńskiego, nawet jeśli tam można znaleźć wiele odpowiedzi. Nie wiem, dlaczego wielbiąc matkę unika jakiejkolwiek wzmianki o ojcu. Nie wiem, dlaczego w komunistycznej Polsce opływał w dostatki, mieszkał na trzech piętrach z balkonami i tarasem, ani dlaczego wraz z bratem dostał rolę w filmie (w zniewolonej Polsce to był nie lada przywilej). Czy to w wyniku rzekomej kolaboracji ojca z komunistami? Nie wiem, więc nie rozwijam wątku. Ale nagminne przyklejanie przez Kaczyńskiego łatki agenta oponentom politycznym musi w tym kontekście zastanawiać. Coś musiało być na rzeczy, skoro po przegranych wyborach w 2007 roku tak pięknie mówił o nowym premierze: „ja też nie bardzo nadaję się na Tuska – nie wychowałem się jednak na podwórku, … ale w trochę lepszych miejscach. Mam więc pewne opory przed łganiem w żywe oczy„. Jako, że byt kształuje świadomość, więc te „lepsze miejsca” zaowocowały lepszym wychowaniem, wysoką kulturą osobistą i wyjątkową prawdomównością Jarosława.
To Jarosław Kaczyński rozpoczął nakręcanie spirali nienawiści w polskiej polityce wyrokując, że po jednej stronie stoją jego zwolennicy, a reszta jest tam gdzie ZOMO. Jak ktoś z młodych nie wie, co to ZOMO, polecam google (Zdebilałe Obwiesie Mordujące Obywateli). To Jarosław Kaczyński jest odpowiedzialny za rozwartwienie społeczeństwa, za propagowanie i podsycanie nienawiści do wszystkiego, co nie-kaczyńskie. Zatruł umysły do tego stopnia, że w nawet w ramach jednej rodziny ludzie nie potrafią się porozumieć. Jak ktoś nie wierzy, niech spróbuje wejść w merytoryczną dyskusję ze zwolennikiem PiS. Żeby było zabawniej, to ten właśnie człowiek jest pupilkiem słabnącego, w Europie ledwo dyszącego, ale przecież w Polsce wciąż bardzo silnego Kościoła katolickiego. Człowiek propagujący nienawiść jest popierany przez instytucję mającą na sztandarach miłość i pokój!!! I nie mówię tu o panu Rydzyku – biznesmenie przebranym za księdza, twórcy radia plującego jadem jeszcze mocniej niż Jarosław. Mówię o całości instytucji Kościoła, o księżach, wygłaszających z ambony kazania mające niewiele wspólnego z nauką Chrystusa i otwierających kościoły na pisowską agitację. Na szczęście nie wszyscy księża są tak zaślepieni i oderwani od rzeczywistości, by nie widzieć, ile zła czyni Kaczyński.
Trzeba to stale podkreślać, bo ludzie, zwłaszcza młodzi ludzie, często nie mają o tym wszystkim pojęcia. Są zbyt zaganiani, by analizować najnowszą historię, której przecież nikt nie uczy w szkole. Gotowi są bez chwili refleksji przejmować antyrządowe hasła, bo tak jest najłatwiej. Przecież jest kryzys, rząd nic nie robi, trzeba zmian itd. Tylko że ten, kto najgłośniej narzeka, zawróciłby Polskę do XIX wieku, bo tam się zatrzymał w rozwoju. Szukając alternatywy dla rządu trzeba o tym pamiętać.
Swoją drogą Jarosław Kaczyński to swoisty fenomen medialny, lansowany z uporem przez dziennikarzy szukających taniej sensacji. Nikim się tyle nie zajmują, nikomu nie poświęcają tyle uwagi, co temu naburmuszonemu, starszemu panu, który nie ma za grosz kultury osobistej, od lat łamie wszelkie standardy, gardzi ludźmi i obraża wszystkich naokoło, a zręczności politycznej ma tyle co przysłowiowy słoń w składzie porcelany. Gdy tylko się odezwie – zaraz rośnie poparcie dla PO. Pusty śmiech mnie ogarnia na wspomnienie, że kilka lat temu nazywano go genialnym strategiem. Dziennikarze po katastrofie smoleńskiej obchodzili się z nim jak z jajkiem. Stracił brata więc ma prawo być nadęty i nieprzyjemny, ma prawo się dąsać, lekceważyć, gardzić i szydzić. Otóż wcale nie. Jeśli ktoś przeżył taką tragedię, która nie pozwala mu normalnie funkcjonować w przestrzeni publicznej, powinien z niej zniknąć. Wycofać się. Tylko o czym by wtedy dziennikarze mówili. Tusk jest przecież taki nudny i przewidywalny….
Czy ktokolwiek jeszcze reaguje na chamskie zachowania pana prezesa? Nie, bo to u niego to jest standard. Wyobraźmy sobie taką oto sytuację: Jest rok 2005, PiS wygrał wybory, Jarosław Kaczyński w sejmie wygłasza expose, na sali jest obecny prezydent, wszyscy posłowie słuchają w milczeniu, bo szacunek dla premiera i prezydenta tego wymaga. I oto nagle na salę wchodzi lider opozycji Donald Tusk. Mimo spóźnienia, przemierzając salę ostentacyjnie rozmawia przez telefon, lekceważąc mówiącego premiera. Nie przerywa rozmowy nawet po dotarciu na swoje miejsce tuż obok mównicy. Nie przeszkadza mu, że premier mówi – przecież ten człowiek wygrał oszukując wyborców, zaś prezydenta wybrano przez nieporozumienie. Czy wyobrażacie sobie reakcję mediów po takim niebywałym chamstwie i braku kultury u lidera opozycji? Powyższy opis to fikcja, ale taka sytuacja naprawdę miała miejsce – tylko że role były odwrócone. To premier Tusk przemawiał, a prezes Kaczyński wszedł na salę rozmawiając przez telefon. Czy media zareagowały? Otóź nie! Ktoś w TVN o tym wspomniał, ale żadnej burzy nie było. Bo u Kaczyńskiego chamstwo jest normą, i dlatego dziennikarze nawet go nie zauważają. Nie chcą zauważać. Wiedzą, że gdy powiedzą coś nie po myśli prezesa, to się obrazi i nie przyjdzie więcej do programu. Wtedy zaś spadnie oglądalność programu – bo przecież cały naród spija każde słowo z jego ust….
Jarosław Kaczyński albo naprawdę głęboko wierzy, że jest Mesjaszem, który wszystko wie najlepiej i niesie ludowi dobrą nowinę, albo jest do bólu cyniczny i robi nas wszystkich w balona. Tak było, gdy bezczelnie udawał przemianę po śmierci brata, by po przegranych wyborach pluć jadem ze zdwojoną siłą – musiał nadgonić stracony czas, gdy przebrał się za potulnego baranka. I pomyśleć, że ludzie są tak naiwni, iż mu uwierzyli i omal go nie wybrali na najważniejszy urząd w państwie! Człowieka, który od lat niezmiennie jest liderem rankingu polityków nie budzących zaufania. Chyba mgła smoleńska na moment zaćmiła umysły Polaków. Głosowali na pozera i oszusta, który nie przedstawił żadnego programu, nie rozmawiał z dziennikarzami, odmawiał debat z innymi kandydatami – zachowywał się, jakby to był konkurs piękności, a nie wybory prezydenckie. Jakby już robił nam wszystkim wystarczającą łaskę, że w ogóle startuje, a tu jeszcze bezczelni dziennikarze chcą mu jakieś pytania zadawać. Polska była o włos od tragedii.
Ja jednak stawiam na pierwszą z dwóch tez – wydaje mi się, że on naprawdę wierzy w swój geniusz i nieomylność. Nie mając żadnego pojęcia o gospodarce – zna receptę na pokonanie kryzysu; nie wiedząc, na czym polega futbol – wie doskonale, jak uzdrowić polską piłkę. Czy jest aż tak naiwny? Nie, on po prostu wie. Najważniejsze, że sprawia takie wrażenie. Co z tego, że jest w tym wszystkim śmieszny – w jego otoczeniu nikt się nie odważy zaśmiać. Nikt nawet nie pomyśli, żeby powiedzieć złe słowo na jakikolwiek, nawet najbardziej idiotyczny pomysł prezesa. Tacy, co próbowali samodzielnie myśleć, dawno i z hukiem wylecieli z partii. Jego partii. Nawet kilka przegranych wyborów nie jest w stanie Kaczyńskiemu uświadomić, że Polacy go nie chcą. Zresztą dokąd miałby odejść człowiek kompletnie nieprzystosowany do życia w dzisiejszym świecie? Człowiek, który gubi się nawet na ustawionych zakupach przed kamerami? Człowiek, dla którego hołdy wpatrzonych weń ślepo wyznawców są niczym tlen. Co miałby ze sobą począć?
Nie łudźcie się Państwo, że Kaczyńskiemu zależy na czymś więcej niż tylko zemście na Tusku. W oparach mgły smoleńskiej jego nienawiść osiągnęła apogeum. Nigdy nie daruje Tuskowi tych kilku lat upokorzenia, kiedy to naród sześciokrotnie wybierał Platformę Obywatelską. Przepraszam – nie naród, tylko społeczeństwo, jak mówi Zuzanna Kurtyka, wdowa po prezesie IPN, która na szczęście przegrała wybory do Senatu („rząd Platformy Obywatelskiej nie został wybrany przez naród, tylko przez społeczeństwo. Dla narodu, ojczyzna ma swoją wartość, a suwerenność jest rzeczą najwyższą?” – no bo przecież Polska pod rządami PO nie jest suwerenna, a dla wyborcy Tuska ojczyzna nie ma wartości. O ojczyznę walczą tylko pisowscy „prawdziwi Polacy”). Oczywiście trudno zemścić się na całym społeczeństwie, łatwiej skoncentrować się na tym jednym, jedynym wrogu. Dlatego Kaczyński zrobi wszystko, by dorwać Tuska. Posunie się do każdej podłości, obwini go o wszystkie klęski, również te wymyślone w chorej głowie. Fala upałów, ulewne deszcze czy gradobicie – to wszystko i tak wina Tuska. Kaczyński nigdy mu nie odpuści (w imię chrześcijańskiej miłości, z Bogiem na ustach i zgodnie z nauką Chrystusa oczywiście). Poświęci własną partię, zbeszcześci pamięć brata, nie cofnie się przed niczym, jeśli tylko zdoła upokorzyć znienawidzonego polityka. O chorych tezach dotyczących katastrofy nie chcę nawet wspominać, bo nikt zdrowy na umyśle nie wierzy w wybuchy i inne bzdury opowiadane przez Macierewicza i autoryzowane przez Kaczyńskiego. Można odnieść wrażenie, że Rosjanie we współpracy z Tuskiem rozpylili mgłę i sprowadzili samolot w niewłaściwe miejsce, by…. nie, przepraszam, jest już nowsza wersja, która mówi o tajemniczych wybuchach. Więc po co ta mgła była? W każdym razie spiskowcy uparli się, by w tak idiotyczny sposób zgładzić wielkiego prezydenta, który odgrywał tak wielką rolę we współczesnych dziejach świata. Nie było innych sposobów tylko bomba w samolocie, która wybuchła nie wiedzieć czemu tuż przed uderzeniem o ziemię. Ludzie, nie dajcie się nabrać na te bzdury. To dorabianie teorii do faktów. To naginanie praw fizyki (brzoza nie miała prawa urwać skrzydła – do szkoły, panie Kaczyński), wyszukiwanie naukowców potwierdzających podstawione tezy. To sztuczne kreowanie wielkości niewiele znaczącego prezydenta (był tak wielki, że przecież nie miał prawa zginąć w normalnej katastrofie – więc trzeba mówić, że „poległ” bohaterską śmiercią, że został zamordowany, itp.). To ciągłe gadanie o jakimś rozdzieleniu wizyt w Smoleńsku, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie dla przyczyn katastrofy. Zresztą nie było żadnego rozdzielenia, bo od początku miały być dwie niezależne wizyty. Prezydent nie mógł ścierpieć, że tyle się mówi o premierze, o historycznym geście Putina i jego znaczeniu. Więc dobrał sobie doborową świtę (po co zapraszał tyle ważnych osób?) i poleciał przyćmić wizytę Tuska. I przyćmił. Tylko inaczej niż planował. Ale nieświadomie swoim wypadkiem znacznie wydłużył karierę polityczną brata. Dał mu paliwo do zatruwania umysłów Polaków przez następne lata. Do organizowania demonstracji i marszów z pochodniami i snucia teorii spiskowych, w czym zawsze był świetny (jego „coś wiem ale nie powiem” jest równie słynne jak wałęsowskie „nie chcem ale muszem„). Śmiem twierdzić, że bez katastrofy smoleńskiej przegrany Kaczyński egzystowałby dzisiaj na poboczu polskiej polityki.
Mógłbym jeszcze długo pisać (właściwie już jest długo, zaraz książka z tego wyjdzie), bo temat jest bardzo obszerny, ale nie o to chodzi. Chciałem tylko przypomnieć pewne sprawy, bo ludzie już zaczęli zapominać. Mamy tak krótką i tak wybiórczą pamięć, że aż strach myśleć, co bedzie za kilkadziesiąt lat. Jeśli do władzy dojdzie Jarosław Kaczyński to zapewne zmieni historię. Może okaże się, że to on przeskoczył płot w Stoczni Gdańskiej, a Lech Wałęsa był nic nie znaczącym agentem podstawionym przez ówczesne służby. Być może to brat Jarosława, Lech Kaczyński, okaże się twórcą Solidarności i głównym budowniczym niepodległej Polski. Dlaczego nie? W Rosji od lat zmienia się historię, wychwalając bandytę Stalina i ukrywając zbrodnie komunizmu. Przecież, cytując znanego polityka PiS, ciemny lud to kupi. Może i u nas indoktrynacja PiS sięgnie zenitu i zacznie się ściganie wszystkich pseudopolaków, którzy w Lechu Kaczyńskim nie widzą Prezydenta Tysiąclecia, tylko swarliwego, zakompleksionego, całkowicie uzależnionego od brata i mało znaczącego w Unii Europejskiej polityka.
Na koniec zacytuję Waldemara Kuczyńskiego, znanego dziennikarza i publicystę, który zwykle odważnie i dość trafnie ocenia polską rzeczywistość. Przestrzega przed kolejnym kamuflażem PiS, który ze zniecierpliwieniem wyczekuje końca wakacji, by ostro ruszyć do ataku na PO, prezydenta, rząd i ogólnie wszystko, co nie PiSowskie. Politycy PiS po raz kolejny przebiorą się za kogoś, kim nie są, i po raz kolejny będą oszukiwać naród. A czy Polacy znów dadzą się nabrać – czas pokaże.
„PiS trwa w posadach; świat jest zagrożeniem, Polska w rękach antynarodowych sił, trzy czwarte narodu zieje wściekłą nienawiścią do PiS i Prezesa, albo jest otępiałymi lemingami zniewolonymi przez PO. III RP to Ubekistan przeżarty UKŁADEM, a rząd to zdrajcy wysługujący się obcym i mordercy wielkiego prezydenta. Tylko ja, Kaczyński, mam rację i tylko IV RP wedle mej koncepcji może zbawić Polskę, o co prosi mnie ćwiartka narodu, ta prawdziwa. To jest prawda o PiS.
PiS w zabiegach o powiększenie elektoratu jest skazany na fałsz, na ukrywanie prawdziwych zamiarów i nakładanie maskującego makijażu.„