AXEL RUDI PELL Risen Symbol 2024

Axel Rudi Pell Risen Symbol

Niedawno Axel Rudi Pell wydał kolejny album, bodajże już 22. w karierze (straciłem rachubę). Wszystko więc w normie, bo niemiecki wirtuoz gitary serwuje nową muzykę regularnie co dwa lata, a poprzedni, absolutnie genialny krążek Lost XXIII ukazał się w 2022 roku. Artysta sam sobie ustawił poprzeczkę bardzo wysoko. Mimo, że wszystkie jego płyty są do siebie bardzo podobne, zawsze staram się o nich wspomnieć, bo muzyk w Polsce nie ma takiego statusu, na jaki zasługuje, wiele osób nawet go nie zna. Dla mnie to taki odpowiednik amerykańskiego Joe Bonamassy (tego chyba znacie?), każda płyta przynosi sporą dawkę ostrego rocka na wysokim poziomie, z konkretnymi riffami i świetnymi solówkami (bo gitarzysta to przedni), a także utwory, które na długo zostają w pamięci. OK, to wszystko już było, ale co z tego? Dobrego rocka nigdy za wiele, a to problem Pella, by umiał rozróżnić swoje nagrania i nie pogubił się pośród tak wielu podobnych melodii.

Teraz przejdę do nowej płyty, chociaż tu też nic nowego nie napiszę, będę się powtarzał (ale skoro on może, to ja też). Jak wyglądają albumy Axela? Najpierw klimatyczne intro, potem kilka rockowych petard i ognistych solówek, jakaś ballada, obowiązkowo jedno czy dwa nagrania dłuższe, rozbudowane, zwykle najlepsze w zestawie i czasem w bonusie jakiś cover rockowego klasyka. Tym razem padło na epickie wykonanie Immigrant Song, tylko że u Led Zeppelin to były dwie i pół minuty, a tutaj aż sześć. I żadna z nich nie jest zbędna, bo chociaż wokal trochę ginie, to całość buduje genialna solówka mistrza ceremonii. A co z resztą? Intro obecne, pozostałe elementy również. Problem w tym, że tym razem mnie to w ogóle nie porwało. Ballada Crying In Pain daje radę, ale szału nie ma. Hardrockowe petardy niby są, ale nijakie, bez wpadających w ucho melodii, jakże typowych dla Niemca. Z tych szybkich kawałków zapamiętałem tylko singlowy Guardian Angel, tu wszystko zagrało, i może jeszcze Darkest Hour. Pozostałych nie wymieniam, bo nie warto. To może długasy uratują płytę? Są dwa. Taken By Storm na samym końcu, ale to raptem 7 minut i wiele się tu nie dzieje, utwór majestatycznie sunie do spodziewanego końca. Za to koronna kompozycja albumu to już inna historia. Utrzymana w średnim tempie 10-minutowa Ankhaia ma ciężar, melodię, klimatyczny wokal, chóry, wszystko jest na miejscu. W połowie lekki twist wprowadzający zaskakującą solówkę w szybszym tempie. To jest to! Nie można było więcej takich perełek?

Zawsze wychwalam płyty Axela, tym razem trochę ponarzekałem, bo i jest na co. Miała być powtórka z rozrywki, schemat i konstrukcja zostały zachowane, lecz melodie nie dojechały. To wciąż solidny rockowy album, ale nic więcej. Taki na trzy gwiazdki. Dobry na początek przygody z tym panem, jeśli ktoś nie zna. A znać wypada, bo facet nagrywa od 35 lat, wydał sporo naprawdę świetnych utworów i jest wielką heavymetalową legendą zza Odry.

Moja ocena 3/5

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: