NEIL YOUNG & CRAZY HORSE Fu**in’ Up 2024

Neil Young Fu**in' Up 2024

O Neilu Youngu pisuję rzadko ale regularnie. Albo inaczej: nie tak rzadko, ale na pewno nie opisuję każdej jego płyty. Tych wydał grubo ponad 50, artysta to niezwykle płodny, i już dawno nie jest „young” – ma 78 lat, lecz ani na moment nie zwalnia tempa życia i regularności kolejnych wydawnictw. Te solowe niezbyt mnie przekonują, bo mówiąc prosto: facet śpiewa średnio i często przynudza, ale płyty nagrane z zespołem Crazy Horse to już zupełnie inna historia. I nie chodzi o teksty – te zwykle dotyczą ważnych spraw społecznych i życiowych, lecz sama muzyka jest inna. Bardziej surowa, zarazem pełniejsza, konkretna, więcej tu rozbudowanych form, solówek gitarowych, energii. Wszystkiego więcej. To solidne rockowe rzemiosło. Jak przystało na faceta, który zjadł zęby na rocku i pierwszą płytę (z Buffalo Springfield) wydał w 1966 roku. Czyli 58 lat temu.

W 2012 roku Neil Young po prawie 10 latach przerwy powrócił do współpracy z zespołem Crazy Horse i zaserwował kapitalny album Psychedelic Pill. 10 lat później powtórzył dzieło na płycie Toast, ale to były stare kompozycje wydane po 20 latach. Odkurzanie staroci tak się artyście spodobało, że znów to zrobił na krążku o wykropkowanym tytule Fu**in’ Up z utworami trwającymi 9, 13 i 15 minut. Podaję te czasy, bo to ważne – najlepsze utwory Younga to długie, rozbudowane kompozycje, bardzo klimatyczne, gdzie po krótkiej części wokalnej zespół się rozkręca i gra tak jak żaden inny, wprowadzając słuchacza w trans. To majstersztyki rocka, a przesterowane gitary nadają niepowtarzalny klimat tej niezwykle przestrzennej muzyce. Tyle że to znów są odgrzewane kotlety, aczkolwiek bardzo smaczne…

W 1990 roku ukazała się płyta Ragged Glory. Jeśli nie najlepsza, to na pewno jedna z najlepszych płyt Younga. Wtedy rodził się grunge, do głosu doszła Nirvana i jej podobni. Na tę modę Neil i jego Szalone Konie odpowiedzieli właśnie tym krążkiem, ich surowe brzmienie i brudne gitary idealnie współgrały z tym „garażowym” graniem, jakie było na topie. To ulubiona płyta innego Kanadyjczyka, szefa wielkiej firmy odzieżowej Canada Goose. Dani Reiss, bo o nim mowa, w 2023 roku obchodził 50. urodziny. Uczcił je 4 listopada prywatnym koncertem Neila Younga i Crazy Horse, na którym panowie odegrali utwory z Ragged Glory, ukochanej płyty jubilata. Materiał zarejestrowano i niedawno wydano pod tytułem Fu**in’ Up (był to tytuł jednej z piosenek). Żeby było ciekawiej, utworom pozmieniano kolejność, inaczej je nazwano, i tak oto mamy nowy album Neila Younga i Crazy Horse (zespół z dwoma młodszymi członkami nazwano tutaj The Horse, bez Crazy).

Nie powiem, świetnie się tego słucha. Nowe wersje są nieco inne, często dłuższe, bardziej refleksyjne, ale to nadal pierwszorzędny materiał. Nie będę wymieniał tytułów, opisywał poszczególnych utworów. Potraktujmy to jako całość, jeden magiczny wieczór, podczas którego country i folk zderzają się z garażowym graniem i wychodzi z tego magiczna mieszanka. To album dla wielbicieli gitarowego grania, bo to gitary tu rządzą, a oryginalne solówki maksymalnie porozciągano (np. oryginalnie 10-minutowe Love And Only Love trwa tutaj 15, Love To Burn 13 minut, i tak dalej) [chcąc nie chcąc jednak wymieniłem dwa najlepsze momenty albumu]. Nie brzmi to wszystko tak idealnie jak w studiu, ale nie szkodzi, bo garażowe granie nie może być sterylne i dopieszczone. Jest klimat i aura niecodziennego wydarzenia. Dobrze, że zostało to uwiecznione. Świetny prezent dla fanów Neila Younga.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: