Sześć lat. Tyle czasu kalifornijska grupa Queens Of The Stone Age kazała czekać na swój nowy album. Niby nic nowego, bo już raz, w 2007 roku panowie zafundowali podobną przerwę, ale to wciąż szmat czasu. Wtedy lider formacji Josh Homme miał problemy zdrowotne, tym razem problemów było więcej – rak płuc (ostatecznie pokonany), śmierć wielu przyjaciół (z członkiem zespołu Markiem Laneganem na czele) oraz śledzony przez media rozwód i batalia na sali sądowej o prawo do opieki nad dziećmi, co znalazło odbicie w tekstach nowych utworów. Płyta zatytułowana In Times New Roman… jest zupełnie inna od dwóch nieco lżejszych poprzedników. Jak przystało na „Królowe Epoki Kamienia Łupanego” (kiedyś producent Chris Goss porównał ich surowe brzmienie do tamtej epoki – stąd nazwa grupy) i spadkobierców kultowego zespołu Kuyss, pionierów stoner rocka, panowie wrócili do korzeni, do brudnych, mrocznych brzmień, co ma swoje dobre i złe strony. Dobre dla tych, którzy lubią takie duszne klimaty. Złe dla wielbicieli optymistycznych Villains czy …Like Clockwork, wypełnionych bardziej przystępnymi piosenkami. Ja jestem w tej pierwszej grupie, bo rodowód i tożsamość QOTSA są właśnie takie i oczekuję od nich dokładnie takiej zadziornej, ostrej, opartej na gitarach muzyki, jaką tu serwują. Choć odrobina wyrazistości też by nie zaszkodziła.
Jeśli ktoś śledził single pilotujące wydawnictwo, wie doskonale, co znajdzie na płycie. Najpierw był Emotion Sickness z fajnym riffem, ale poza tym kompletnie nijaki. Potem nieco lepszy, bardziej bluesowy Carnavoyeur, z doskonałą gitarą i nutką psychodelii, ale hitu z tego nie będzie. I wreszcie Paper Machete, to już strzał w dziesiątkę. Niemal punkowy rytm, brud, odrobina chaosu, ale to idealnie wchodzi, nawet mimo braku nośnego refrenu. Jednak jeśli nie znaliście singli, to już pierwszy utwór na albumie Obscenery świetnie reprezentuje jego zawartość. Jest mocny riff, dobre tempo, charakterystyczny wokal, jest też między zwrotkami odrobina chaosu (nagle na parę sekund wchodzą smyczki). To kwintesencja stylu Królowych i nowa płyta w pigułce. Potem jest z grubsza podobnie, raz lepiej, raz gorzej, ale zawsze na poziomie. Hardrockowo w Negative Space, glamrockowo w Time & Place, seksownie w What The Peephole Say, orientalnie w Sicily, przebojowo w Made To Parade (mimo przeciągniętej końcówki). Na szczególne wyróżnienie zasługuje wieńczący dzieło 9-minutowy Straight Jacket Fitting. Trochę przydługi kawałek jak na QOTSA, ale ostatnie dwie minuty to akustyczna koda, niemniej i wcześniej dzieje się sporo. To psychodeliczny, transowy numer, oparty na przesterowanej gitarze, z recytacją Josha a la Jim Morrison. Godne zakończenie całkiem udanej, bardzo spójnej muzycznie płyty. Właśnie ta spójność sprawia, że trudno się od niej oderwać. A jeśli ktoś będzie narzekał na monotonię nagrań, cóż… Zawsze może sięgnąć po rozstrzelony stylistycznie Villains.
Moja ocena 4/5