Fani kultowej heavymetalowej grupy Judas Priest muszą uzbroić się w cierpliwość, bo ich idole zamilkli 5 lat temu i dopiero na 2024 rok zapowiadają kolejny album. Na razie więc trzeba zadowolić się płytą The Sinner Rides Again zespołu KK’s Priest. To powstała w 2019 roku formacja byłego gitarzysty i współzałożyciela Judasów K.K. Downinga (opuścił brytyjski zespół w 2011 roku), w której znajdziemy też innych byłych członków Judas Priest (jest perkusista Les Binks i wokalista Tim „Ripper” Owens, który w latach 1996-2003 dzielnie zastępował Roba Halforda). Panowie zadebiutowali w 2021 roku całkiem udanym krążkiem Sermons Of The Sinner, teraz zaś prezentują swoje drugie dzieło. Może to „dzieło” wezmę w cudzysłów, bo płycie daleko do tego przydomku. Szału nie ma, jednak miłośnicy Judas Priest szybko poczują się jak w domu, głównie za sprawą kapitalnych dialogów gitarowych K.K. Downinga i A.J. Millsa.
Zgodnie z zapowiedziami, album miał „podwoić siłę debiutu” za pomocą dziewięciu utworów pełnych „czystego, piekielnego ognia”, a na starcie zachwyca już samą okładką autorstwa Andy’ego Pilkingtona. Gdy jednak odpalimy muzykę, zaczynają się schody. Nie ma tu takiej różnorodności jak na poprzedniku, który obok rockowych hitów oferował wielowątkowe, rozbudowane kompozycje trwające 8 czy 9 minut, działo się tam sporo i na fali nostalgii za Judas Priest to wszystko robiło wrażenie. The Sinner Rides Again przynosi nieco mocniejsze łojenie, ale potencjalnych hitów mniej, melodie mniej wyraziste, a słuchając tych nagrań jedno po drugim trudno się oprzeć wrażeniu, że to wszystko już było i to w lepszym wydaniu. Nawiązania do Judasów są zbyt oczywiste i jest ich za dużo. Co nie zmienia faktu, że nowa propozycja KK’s Priest to dobrze zagrana, świetnie brzmiąca heavymetalowa płyta, z dobrym wokalem i mięsistymi solówkami. Więc może się czepiam?
Najpierw jest ostra nawalanka w Sons Of The Sentinel, potem trochę nijaki Strike Of The Viper, rozpędzony ale nieco lepszy Reap The Whirlwind i singel pilotujący wydawnictwo One More Shot At Glory, którego najmocniejszą stroną i tak są gitarowe odloty w środku. Następnie kolejny opatrzony teledyskiem utwór, bardziej bluesowy Hymn 66. W sumie to całkiem dobry kawałek, ale totalnie zerżnięty z Dissident Aggressor Judasów (z 1977 roku). I dopiero teraz wkraczamy w tę fazę albumu, gdy zaczynają się dziać interesujące rzeczy. Utwór tytułowy ma tempo, dobrą melodię i wciągający refren, ale najlepiej wypada Keeper Of The Graves. Klimatyczne intro, złowieszcze dzwony i przyprawiające o ciarki chóry, a potem wchodzi już normalne łojenie, ale takie z głową. Pledge Your Souls dobrze się rozwija, ale potem zostaje wyciszony, czego nienawidzę, bo czemu to ma niby służyć? Nie było pomysłu na finał? Gorzej, że to wyciszenie następuje też w ostatnim, najdłuższym i najciekawszym utworze płyty. Epicki Wash Away Your Sins rozwija się niczym dobra powieść, od spokojnego początku, poprzez dynamiczne rozwinięcie i kapitalną solówkę mistrza ceremonii. Gdy jednak czekamy na mocny finał, nagranie zostaje wyciszone. Niewybaczalne.
Nadal się upieram, że poprzedni krążek był nieco lepszy pod względem samych kompozycji (swoje robił też element zaskoczenia), ale The Sinner Rides Again też daje radę. Jest nieco odtwórczy, za to wraca do początków Judas Priest, kiedy to panowie ostro pracowali na miano Bogów Metalu, więc te zapożyczenia (czy inspiracje) można darować. Z przyjemnością czekam na kolejne odsłony twórczości K.K. Downinga. Skoro powrócił z niebytu i pokazał, że nadal chce grać, nadal ma wenę i magię, niech to szybko spożytkuje.
Moja ocena 3/5