Są takie dni, kiedy kibic Realu Madryt musi się wstydzić za własną drużynę. To właśnie dzisiaj. Nie chodzi tylko o to, że w madryckich derbach Atlético okazało się lepsze i wygrało 3-1, bo to dopiero drugi raz na przestrzeni ostatnich kilku lat, ale o sam styl tej porażki. O to, jak duża była różnica w mentalności i podejściu do meczu. Po jednej stronie ekipa zmotywowana, intensywna, szybka, w każdym jej ataku była pasja i ogień. Po drugiej stary zblazowany mistrz, który nic nie musi, więc się i zbytnio nie wysila, a po straconej bramce panikuje w obronie. W grze Los Blancos nic nie wypaliło. Bramkarz przy każdym golu stał jak zahipnotyzowany. Obrona gubiła krycie i nie bardzo wiedziała, co się dzieje. Pomoc – ponoć najlepsza na świecie, nie umiała nic wykreować i grała w tempie kuracjuszy z Ciechocinka. I atak – czy raczej jego parodia, bo „mistrz taktyki” Ancelotti zostawił na ławce swojego jedynego napastnika i chciał wygrać samymi pomocnikami, ze słabiutkim w tym sezonie Modriciem z przodu. W efekcie akcji było jak na lekarstwo, Rodrygo ginął w gąszczu piłkarzy Los Colchoneros, którzy grali nisko ustawionym blokiem, a to na pozbawiony inwencji Real zupełnie wystarczy. Piłkarze Simeone wbili trzy gole, wszystkie głową, bo Morata i Griezmann mieli pełną swobodę w polu karnym Realu, a honorowe trafienie dla gości zanotował Kroos strzałem zza pola karnego. Tylko tak próbowali zaskoczyć rywala Królewscy, bo nie potrafili stworzyć zgrabnych koronkowych akcji, a i trafianie w siedmiometrową bramkę nie szło im za dobrze.
Nie chcę tu tworzyć czarnych scenariuszy już po pierwszej ligowej porażce, ale problem jest. I sam nie zniknie. Był już wcześniej, ale słabą grę Realu maskowały uzyskane rzutem na taśmę wygrane, mizerne ale jednak, i zaskakująca forma 20-letniego Bellinghama, nowego nabytku i nowego idola madridismo. Ale on jeden nie zbawi ekipy, gdy cała reszta nie działa. Ancelotti zawsze mówi o dobrym przygotowaniu, a potem piłkarze tracą gola w pierwszych minutach i cały plan się sypie, powstaje panika przy każdym ataku, a z przodu nie ma ani pomysłu, ani wielkich chęci, bo Real atakuje małą liczbą graczy, zbyt wolno, zbyt przewidywalnie. Jedyny mogący odmienić grę Brahim Díaz jest przyspawany do ławki, bo trener woli stawiać na nienadążających weteranów. Czy to się zmieni? Raczej nie bardzo, bo Carletto jest bardzo uparty w swoich wyborach i nie bardzo kuma współczesny futbol. Więc dalej będziemy skazani na męczarnie w każdym meczu i słuchanie bzdur na konferencjach. Dopiero pierwsza porażka, ale trudno o optymizm. Jedyna dobra wiadomośc jest taka, że po miesięczej przerwie powoli wraca do składu Vinícius Júnior. Może on coś poradzi.