AVENGED SEVENFOLD Life Is But A Dream 2023

Avenged Sevenfold Life Is But Dream recenzja

10 lat temu nie mogłem się nachwalić płyty Hail To The King zespołu Avenged Sevenfold. Kalifornijczycy zaproponowali wtedy dużo prostej, chociaż wciąż bardzo ciężkiej muzyki, idealny miks nowoczesnego metalu z dobrze rozumianą przebojowością. Był to taki odpowiednik słynnego Czarnego Albumu Metalliki, oczywiście przy zachowaniu odpowiednich proporcji, i mocno wystrzelił w górę notowania formacji. Potem był znacznie mniej udany The Stage, gdy muzycy odbili w stronę progresji i mocno skomplikowanych utworów, a od 2016 roku nastała kompletna cisza. Na ósmy album studyjny Amerykanów trzeba było czekać 7 lat. Długo.

Life Is But A Dream to krążek będący nie tylko kontynuacją drogi z poprzednika, ale też odjazdem w zupełnie nowe rejony. Brzmienie urozmaicono, a do nagrań zaproszono 78-osobową orkiestrę symfoniczną z San Bernardino. Jak można się domyślić, całość jest bardzo odległa od wspomnianego albumu sprzed dekady, ale to raczej on był tylko wypadkiem przy pracy, komercyjną odskocznią od poszukiwań, których kulminację zaprezentowano teraz. Słyszymy to od samego początku nagrania Game Over (tak, to nie pomyłka, taki tytuł nosi pierwszy utwór), gdy subtelną, akustyczną melodię przełamują punkowe riffy i agresywny wokal – ta część bardziej przypomina System Of A Down, ale dalej są kolejne twisty. Mattel również ma liczne zmiany tempa i lawiruje między agresywnymi riffami i bajkowym refrenem, lecz jest już bardziej charakterystyczny dla dawnego stylu grupy. Nobody i We Love You to dwa nagrania singlowe, które promowały wydawnictwo. Pierwszy mocarny niczym walec, z orkiestrową końcówką, mój absolutny faworyt tutaj. Drugi też dynamiczny, ale znów te przetrącenia tempa… Najdłuższy w zestawie Cosmic (siedem i pół minuty) to niby ballada, ale nie do końca. Zaczyna się spokojnie, ale później Synyster Gates wymiata na gitarze i już jest bardziej progresywnie. Beautiful Morning oparto na ciężkim riffie, ma najbardziej mroczny klimat ze wszystkich nagrań, zawiera też momenty spokojne, bliższe tytułowi. Z kolei Easier to kompozycja The Reva, zmarłego w 2009 roku perkusisty zespołu. Jest ciężka, słychać, że to utwór nieco starszy, z innego okresu, ale pasuje do reszty, bo i tak praktycznie każde nagranie to osobna historia. Na koniec mamy trzyczęściową suitę G. (O). (D) – trzy niby osobne utwory, ale składające się na wyraz GOD. Pierwszy w klimacie Zappy, drugi Daft Punk, trzeci to już popis orkiestry. Dla każdego coś miłego. Jest jeszcze czterominutowe solo na fortepianie w stanowiące kompozycję tytułową. Jak ktoś lubi…

Trudno ocenić ten album. Jest pokręcony, szalony, innowacyjny, niebanalny, ale też niespójny i ogólnie dziwny. Wywołuje skrajne opinie i chyba to dobrze, bo o tym się mówi. W czasach, gdy łatwo dostępnej muzyki jest tak wiele, że nie sposób jej docenić, gdy nowe płyty przemykają niezauważone, trzeba słuchacza czymś zaskoczyć, zaszokować, wybudzić z letargu. Life Is But A Dream to właśnie taka płyta. Inna. Szalona. Eksperymentalna. Porąbana. A reszta to już kwestia gustu. Mnie akurat to szaleństwo nie bardzo podchodzi (bo lubię konkretne melodie, jakich tu brak), ale doceniam starania. Z każdym kolejnym przesłuchaniem coraz bardziej.

Na koniec wokalista M. Shadows i jego komentarz o skrajnych opiniach: „Recenzje naszej nowej płyty to albo oceny 10 na 10 albo 0 na 10. Ludzie, którzy jej nienawidzą, naprawdę jej nienawidzą. W 2023 roku ocena 0 na 10 to najlepsze, co można sobie wymarzyć, bo ludzie mówią o tej płycie. Żyjemy w dziwnym świecie. Artysta powinien odzwierciedlać w swojej sztuce to, kim aktualnie jest. Najgorsze by było, gdybyśmy próbowali pisać to samo, co w wieku 20 lat. To inna płyta. Cała filozofia za nią stojąca jest inna. Nie spodoba się tym, którzy chcą tego samego.”

Moja ocena 3/5

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: