Wśród zespołów grających szerokorozumiany retro rock dość mocną pozycję wypracował sobie powstały w 2009 roku amerykański Rival Sons. Głównie za sprawą świetnego albumu Great Western Valkyrie (2014), lecz także poprzedniego Feral Roots, który nominowano do nagrody Grammy w kategorii „Najlepszy album rockowy” roku 2019, a pochodzący z niego utwór Too Bad w kategorii „Najlepszy występ rockowy”. Minęły cztery lata, świat zatrzymała pandemia, a muzykom brakowało regularnych występów i interakcji z publicznością. Mieli za to czas na przygotowanie i dopieszczenie nowej muzyki. Album Darkfighter ukazał się w czerwcu, a na 20 października zaplanowano premierę jeszcze jednego wydawnictwa o tytule Lightbringer. Czy to nie za dużo? Po wysłuchaniu pierwszej płyty sądzę, że możemy być spokojni, że ilość nie zastąpi jakości. Rival Sons jest w znakomitej formie, nadal serwuje oparte na bluesie hardrockowe granie w stylu przełomu lat 60. i 70., które z pewnością przekona fanów Led Zeppelin czy Free, bo właśnie ci klasycy inspirowali Kalifornijczyków, a charyzmatyczny Jay Buchanan śpiewa równie dobrze co niezapomniany Paul Rodgers.
Darkfighter jest dość mroczny, teksty traktują o izolacji i samotności, co zrozumiałe zważywszy na czasy powstawania utworów. „To z pewnością nasz najbardziej skoncentrowany i przemyślany album”, mówi gitarzysta Scott Holiday, a wokalista Jay Buchanan dodaje: „Zespół nigdy nie miał tyle czasu na stworzenie kolekcji i z pewnością nigdy nie współpracowaliśmy bardziej dogłębnie nad żadnym albumem w naszej karierze.” Muzycy zawsze wychwalają swoją najnowszą produkcję, ale w tym przypadku nie są to puste słowa. Oczywiście panowie nie grają niczego nowego (i bardzo dobrze), jednak brzmienie dopracowano, utworom dodano głębi, a klimatyczne kompozycje urzekają melodyjnością i odpowiednią dawką psychodelii. Czyli wszystko jest na swoim miejscu.
Już sam hammondowy wstęp do Mirrors wprowadza słuchacza w odpowiedni nastrój. Sam utwór szybko nabiera mocy, ma dobrą melodię i łatwo przyswajalny refren, a także akustyczne wtręty a la Led Zeppelin. Zaraz potem singlowe Nobody Wants To Die i Bird In The Hand. Pierwszy to ognisty rock’n’roll z kapitalną pracą gitar w środkowej części, drugi z kolei powinien zawojować radiostacje, gdyby te chciały promować rock, a nie plastikowe gwiazdeczki. Nóżka sama chodzi do rytmu, do tego nośny refren i nieco mylący, „beatlesowski” początek, ale właśnie to zwolnienie dodaje smaczku całej kompozycji. Bright Light jest dla mnie zbyt przaśny, ale zaraz potem kolejne dwa single. Ich nadmiar to wina odraczanej premiery albumu i dziwacznej promocji, wydawano singel za singlem i w momencie ukazania się płyty połowa materiału była znana. Rapture trochę się wlecze, nie ma tu niczego przykuwającego uwagę, takie utrzymane w średnim tempie rockowe pitu pitu, za to Guillotine już raduje uszy nie tylko ostrymi riffami, ale samą budową kompozycji z cudownym wokalem Jaya i licznymi twistami, co akurat nie bardzo pasuje do hitów wydawanych na singlach, ale kogo to obchodzi. Świetny kawałek, a partia gitarowa w drugiej części – palce lizać. Na sam koniec panowie zostawili dwie perełki. Dwa najdłuższe nagrania, choć to zaledwie 6 minut. Horses Breath jest dynamiczny i przebojowy, bardziej by pasował do promocji niż wspomniana Gilotyna. Z kolei Darkside oparto na kontraście – to delikatna, klimatyczna ballada, przepiękna zresztą, która po każdej zwrotce nabiera mocy w części instrumentalnej. Efektownie kończy ten zacny krążek.
Darkfighter to kolejna udana płyta Rival Sons. Może nie powala, nie zaskakuje, ale to solidne rockowe rzemiosło na poziomie, o jakim wielu może tylko pomarzyć. A i momentów wielkich nie brakuje. Zespół napisał sporo nowych utworów, ale nie przeszarżował, płyta trwa 40 minut, czyli akurat tyle, ile trzeba, by nie zmęczyć słuchacza. Reszta materiału wyjdzie na kolejnym albumie. Brawo.
Na koniec warto dodać, że w ramach trasy koncertowej Darkfighter Tour zespół odwiedzi Polskę – 5 listopada zespół wystąpi w warszawskiej Stodole, a 6 listopada w poznańskim Klubie Muzycznym B17. Warto się wybrać, bo Rival Sons najwięcej zyskują na żywo. Już się cieszę….
Moja ocena 4/5