
53 lata! Tyle minęło od wydania …Very 'Eavy …Very 'Umble, pierwszej płyty zespołu Uriah Heep. To szmat czasu. A gdy grasz prostego hard rocka, to podwójnie długo, bo tutaj prochu nie wymyślisz. Jednak wystarczy robić swoje i robić to dobrze, a docenią cię nawet w czasach, gdy klasyczny hard rock nie jest już wiodącym gatunkiem, a wręcz nieco przyrdzewiał. W składzie kapeli pozostał już tylko jeden członek oryginalnego składu (gitarzysta Mick Box), ale w żaden sposób nie zmienia to podejścia do pisania piosenek, ani samej muzyki rockowych weteranów z Londynu. Stworzony w czasie pandemii, a wydany na początku 2023 roku Chaos & Colour to już 25. album w ich dyskografii i chociaż żaden z nich nie był w całości wybitny, niemal każdy przynosił porządne utwory, z których wiele stało się klasykami gatunku. Głównie te z lat 70., bo w kolejnych dekadach panowie mieli twórczą zadyszkę i zrobili sobie przerwę, lecz gdy zespół się reaktywował i w 2008 roku wrócił krążkiem Wake The Sleeper, również dostarczył sporo solidnego materiału. Króluje tu zwłaszcza płyta Outsider z 2014 roku, ale i ta kolejna Living The Dream też miała kapitalne momenty.
Co przynosi Chaos & Colour? Nic nowego. Kolejną mocną porcję hard rocka osadzonego w latach 70. i brzmień bardzo charakterystycznych dla tej formacji. Już na starcie rozgrzewa singlowy hicior Save Me Tonight. Opowiadający o koszmarze pandemii utwór to prawdziwa rockowa petarda, idealnie otwiera całość. Silver Sunlight jest bardziej mroczny, a Hail The Sunrise i Age Of Changes mocniej eksponują klawisze (Hammondy, a jakże! Ze świecą dziś szukać zespołów stawiających na Hammondy), zwłaszcza w tym drugim nastrój buduje cudowne intro, a potem jest już dynamicznie i przebojowo. Ale prawdziwy czad dopiero przed nami, oto bowiem wjeżdża Hurricane – huragan, który zmiata wszystko po drodze. Genialny riff, świetna melodia, doskonały wokal Berniego Shawa i na deser kapitalne solo Phila Lanzona na Hammondach. Mój absolutny faworyt. Potem dla przeciwwagi ballada, ale jaka! Potężna, majestatyczna, oparta na fortepianie One Nation, One Sun sunie przez 7 minut i pozwala na chwilę wytchnienia po rockowych szaleństwach. Dalej jest podobnie, choć już nie tak przebojowo. Zwracają uwagę gitarowo-hammondowe dialogi w Golden Light, z kolei Closer To Your Dreams zaczyna się jak Easy Livin’, ale potem nie jest tu tak dobrze jak w klasyku sprzed ponad 50 lat, a z dwóch 8-minutowych kolosów wymienię ten lepszy Freedom To Be Free, który zaskakuje (i zachwyca) licznymi zmianami tempa, a wejście w 6. minucie po prostu rozwala system. Taki Uriah uwielbiam.
Może to kwestia sentymentu za dawnymi czasami, ale dzisiaj bardzo niewiele jest takich zespołów, przez ponad 50 lat wiernych swojemu stylowi i ciągle mających w sobie dawny czar. Ta swoista podróż w czasie znów się udała – ludziom lubiącym wczesne dokonania Uriah Heep ta płyta da sporo frajdy. I skoro grupa bazuje na starych pomysłach, ja powtórzę moje ulubione zdanie z obu poprzednich recenzji: zamiast rzępolenia zramolałych, zmęczonych dziadków mamy kipiącą od energii płytę w starym, dobrym stylu. Bo w muzyce nie liczy się wiek, tylko chęci, pasja i pomysł, a tych Mick Box ma aż w nadmiarze. I na pewno za kilka lat uraczy nas kolejną dobrą płytą swojej formacji, opartą na tych samych patentach.
Moja ocena 3/5