Real miażdży Liverpool na Anfield

Liverpool - Real Madryt 2-5 Liga Mistrzów 2023Tyle już razy pisałem o dwóch twarzach Realu Madryt. Potrafią je zaprezentować nawet w jednym meczu, przykładów na przestrzeni ostatnich 12 miesięcy było aż nadto. Wczoraj mieliśmy kolejny, tym razem znów absolutnie wyjątkowy. Królewscy pojechali do Liverpoolu, by na słynnym Anfield zagrać z gospodarzami w ramach 1/8 finału Ligi Mistrzów. Wygrali 5-2, i chociaż sam wynik jest szokujący, bo Liverpool (nawet w nie najwyższej formie) to nie chłopcy do bicia i bardzo rzadko traci 5 bramek, to w końcu finalista ubiegłorocznej edycji Champions League, to znów oprócz samej wiktorii liczą się szczególne okoliczności, jakich byliśmy świadkami. Kto nie widział niech żałuje, i szybko to nadrobi.

Veni vidi vici. Lepiej byłoby napisać veni VINI vici, bo to Vinícius był głównym aktorem tego niezwykłego widowiska. A zaczęło się od trzęsienia ziemi, zupełnie jak w Manchesterze rok temu. Po 5 minutach Los Blancos już przegrywali po trafieniu piętą Nuneza, 10 minut później było już 2-0 dla The Reds, gdy koszmarny błąd Courtois wykorzystał Salah. Liverpool dominował w każdej części boiska, a zagubieni goście często się mylili i wybijali na oślep. Była jeszcze spora szansa na 3-0, lecz piłkę z linii bramkowej wybił Militão. Wtedy trudno było wierzyć, że Madryt wróci z tarczą, bo chłopaki jakby nie wyszli z szatni. Benzema błąkał się bez celu, Rodrygo gdzieś zniknął, i cała ofensywa spoczywała na jednym człowieku – Viníciusie. To on próbował, szarpał, nacierał na kilku rywali. To on wreszcie zarządził pobudkę. W 21 minucie kapitalnym strzałem zdobył bramkę kontaktową (jak on to zmieścił między kilkoma obrońcami?) i dał kolegom  jasny sygnał do ataku. Real ożył, włączył tryb Ligi Mistrzów, i utrzymał go do samego końca. Jeszcze w pierwszej połowie Vinícius trafił po raz drugi wykorzystując dziecinny błąd Alissona, a publiczność naśmiewająca się z Courtois przy każdym jego kontakcie z piłką na chwilę osłupiała. Bo jak to? Nasz bramkarz też wali takie babole?

Po zmianie stron grała już tylko jedna drużyna – mistrz Europy i mistrz świata z Madrytu. W 47 minucie na 3-2 trafił głową Militão po świetnym dośrodkowaniu Modricia, potem dwa szybkie gole Benzemy, który wreszcie się przebudził (zwłaszcza gol na 5-2 zasługuje na wielkie brawa, bo i cała akcja przednia, i spokój Francuza w jej wykończeniu), i było po herbacie. Podrażniony Real wziął się do roboty i załatwił sprawę w godzinę. Jak silny trzeba mieć mental, by przegrywając 0-2 władować gospodarzom 5 goli i bawić się na ich terenie? Kto inny to potrafi? Królewscy mogliby strzelić kolejne gole, ale nie forsowali tempa, bo sezon długi, a mecze co trzy dni. Jednak ani przez moment nie stracili kontroli. Przeciwnie – bawili się z gospodarzami, a niemoc piłkarzy Kloppa irytowała publikę. Trzeba jednak Anglikom oddać, że umieją docenić grę wielkiego rywala – przy zejściu z boiska Modrić i Benzema otrzymali zasłużoną owację. Ładny gest. Ale i tak bohaterem wieczoru był Vinícius Júnior. Gdy go nie wyzywają, nie prowokują ani nie polują na jego nogi, wtedy potrafi grać jak mało kto. Jak nikt.

To jeden z tych meczów, które się pamięta latami. Los Blancos ostatnio specjalizują się w takich spotkaniach. Żadna inna drużyna nie przysparza tylu emocji. Bo też żadna nie ma tyle charakteru co Real Madryt. To zaszczyt być jej kibicem.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: