O znaczeniu El Clásico pisałem wiele razy przy okazji kolejnych starć Realu z Barceloną w ostatnich latach, więc teraz nie będę się rozwodził, przypomnę tylko, że to najważniejszy mecz ligowy na świecie. Nawet teraz, gdy rytmu walki Kastylii z Katalonią nie wyznaczają już Cristiano Ronaldo i Leo Messi, lecz Karim Benzema i Robert Lewandowski. To też zacny duet, bo pierwszy jutro zapewne zdobędzie Złotą Piłkę, a drugi z pewnością w tym plebiscycie przeskoczy obu wspomnianych kosmitów. Zwłaszcza Messiego, który tym razem nawet nie załapał się do 30-tki nominowanych. Mamy początek sezonu więc rozgrywany w Madrycie Klasyk jeszcze o niczym nie decyduje, ale obie drużyny deklasują rywali w hiszpańskiej La Lidze i zwycięzca dzisiejszej jubileuszowej rywalizacji (to El Clásico numer 250) obejmował samodzielne prowadzenie w tabeli. Tylko tyle i aż tyle. Tym wygranym zostali gospodarze. Real Madryt zagrał koncertowo i wygrał 3-1 po golach Benzemy, Valverde i Rodrygo, a dla Blaugrany trafił Torres.
Obie drużyny przystępowały do meczu w zupełnie innej sytuacji. Real w ten sezon wszedł z przytupem – wygrał 8 kolejnych meczów i chociaż ostatnio dostał pewnej zadyszki (dwa remisy), a sama gra nie zawsze cieszy oczy i skuteczność nie powala, to jednak drużyna realizuje cele: wygrała Superpuchar Europy, prowadzi w Hiszpanii i pewnie awansowała dalej w Lidze Mistrzów. Z kolei pełna nowych transferów Barcelona w lidze dotąd dotrzymywała kroku madrytczykom, ale w Lidze Mistrzów po dwóch porażkach i remisie ma tylko iluzoryczne szanse na awans (a mówiąc brutalnie: praktycznie już spadła do Ligi Europy), a to bolesny policzek w dumę Dumy Katalonii. W Madrycie podopieczni Xaviego mieli się pocieszyć po wpadce z Interem sprzed 4 dni. W końcu w ostatnich 9 meczach wygrali tutaj 6 razy, a wiosną nawet dość wysoko, bo 4-0. Dzisiaj jednak Królewscy wzięli rewanż i nie dali rywalowi żadnych szans. Rozegrali kapitalne spotkanie, w pełni kontrolowali boiskowe wydarzenia, i mogli się podobać. Zagrali zupełnie inaczej niż w kilka dni temu Warszawie, gdzie po fatalnej grze ledwo uratowali remis z Szachtarem. Byli zwarci w obronie i przebojowi w ataku. Już w 12 minucie piłkę odbitą po strzale Viníciusa dobił Benzema i było 1-0. Potem w 35 minucie świetną akcję drużyny zakończył atomowym uderzeniem Valverde. Po zmianie stron był drugi gol Benzemy, ale po minimalnym spalonym. Barça wzięła się do roboty, lecz honorowe trafienie Torresa padło dopiero w 83 minucie. Los Blancos odpowiedzieli w samej końcówce, gdy Garcia sfaulował Rodrygo, a Brazylijczyk z rzutu karnego ustalił wynik spotkania na 3-1. Wynik w pełni zasłużony, bo Blaugrana przez większość spotkania była całkowicie bezradna. Dzisiaj Madryt się cieszy, Barcelona płacze, a Xavi na pewno już szuka winnych wszędzie poza sobą.